niedziela, 18 września 2016

Ort gdański 1621

Moje skromne trofeum z ostatniej stacjonarnej (choć prowadzonej drogą elektroniczną) aukcji WCN to ort gdański z nieco rzadszego, ale i chyba mniej popularnego wśród kolekcjonerów rocznika 1621. Na awersie widnieje trzeci i zarazem przedostatni typ rysunkowy ćwierćtalarów gdańskich z okresu panowania Zygmunta III, wprowadzony w 1618 r. Jak już wiemy między innymi z tego wpisu, w roku następnym emisja tych monet zostanie wstrzymana, zaś od 1623 r. bite będą raczej mniej kunsztowne i ze srebra gorszej próby (0,688 przy wadze 7,21g zamiast dotychczasowej 0,844 przy wadze 6,73g) orty potocznie przez kolekcjonerów nazywane "kipperowymi". Poniżej widzimy przyzwoicie zachowany egzemplarz wybity w 1621 r., sygnowany na rewersie przez Stanisława Bermana, zarządcę mennicy gdańskiej od 1618 r. Gdyby nie wykruszenie stempla w dolnej połowie awersu, numizmat prezentowałby się znacznie korzystniej. Najważniejszy jednak dla mnie wizerunek króla jest do zaakceptowania, ciesząc oko sporą liczbą detali.

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITWY RUSI PRUS


REWERS: MONETA MIASTA GDAŃSKA 1621


Wysoki poziom artystyczny bitych najnowocześniejszą technologią epoki (z wykorzystaniem walców Hansa Suppela) ortów, jak również ich bardzo duże nakłady, dzięki którym zachowała się do naszych czasów znaczna liczba egzemplarzy - nieraz bardzo dobrze zachowanych - to dowody gospodarczego znaczenia Gdańska na przełomie XVI i XVII wieku. Nie należy jednak zapominać, że handel bałtycki stanowił element szerszego systemu gospodarczego ukształtowanego na ziemiach polskich, który ostatecznie pogrążył ekonomicznie - a w efekcie również politycznie - Rzeczpospolitą, wpuszczając ją w ślepą uliczkę rozwojową i pozwalając na hegemonię wąskiej klasy panującej, która podporządkowała sobie władzę królewską. W ramach tego systemu nasze ziemie dostarczały na rynki Europy Zachodniej nisko przetworzone towary, w tym głównie zboża, importując luksusowe dobra nabywane przez bogatą szlachtę i magnaterię. Pośrednikami w wymianie gospodarczej, która odbywała się z wykorzystaniem portu w Gdańsku, byli niderlandzcy kupcy - polskim mieszczanom zabroniono prowadzenia handlu międzynarodowego. Właściciele wielkopowierzchniowych folwarków mogli liczyć na tak nieograniczone zasoby ziemi i darmowej siły roboczej chłopów pańszczyźnianych, że nawet nie dbali specjalnie o ceny, za jakie sprzedawali zboże - ustalano je z góry na następny rok. Nieco więcej o strukturalnych słabościach Rzeczypospolitej Obojga Narodów napisałem zeszłej jesieni w tym poście.

Odnośnie siły nabywczej prezentowanej monety, bitej w liczbie 30 sztuk z grzywny menniczej wagi krakowskiej (201,8g), i równej osiemnastu groszom, trzem szóstakom, sześciu trojakom, dwunastu półtorakom lub 54 szelągom: w Gdańsku w dekadzie, z której pochodzi nasz ort, tygodniówka czeladnika w rzemiośle tekstylnym wynosiła od około trzech ortów i szóstaka do dziesięciu ortów. W dziesięcioleciu wcześniejszym za jednego orta można byłoby nabyć w nadbałtyckim porcie od sześciu do dziewięciu funtów słoniny (ok. 3-4,5kg). Garniec masła (około siedmiu litrów) stanowił już znacznie większy wydatek, na który trzeba by poświęcić od pięciu do prawie dziewięciu ortów. Za parę najtańszych zwykłych butów należał się jeden ort minus trojak reszty, za najdroższe zaś cztery orty i osiem groszy. Wyliczenia tradycyjnie już za J. A. Szwagrzykiem.

czwartek, 15 września 2016

Drachma z Efezu 202-150 p. Chr.

Dzisiejszy wpis należy do tych jedynie luźno związanych z tematyką bloga. Raz na jakiś czas pozwalam sobie wylicytować za granicą jakąś niezbyt drogą monetę wybitą w starożytnej Grecji. Mennictwo tego regionu antycznego świata jest moim zdaniem szczególnie ciekawe - aż szkoda, że w Polsce spotyka się z małym zainteresowaniem, ustępując znacznie łatwiej dostępnym monetom imperium rzymskiego. Różnorodność pieniądza starożytnej Grecji jest imponująca, odzwierciedlając mnogość politycznych bytów ulokowanych w basenie Morza Egejskiego w czasach antycznych - o dalej położonych koloniach nie wspominając - i zmienne losy poszczególnych polis, toczących wojny tak między sobą, jak i z zewnętrznymi najeźdźcami. Przedstawień na monetach mamy całe mnóstwo: różne gatunki fauny i flory, postaci mitologicznych, przedmiotów. Po ateńskiej tetradrachmie z czasów Peryklesa i nieco późniejszym nomosie (odpowiedniku didrachmy) z Metapontu w południowej Italii przyszedł czas na jeszcze drobniejszą monetkę, podobnie jak wymienione wybitą w srebrze: drachmę z Efezu, pamiętającą pierwszą połowę drugiego stulecia przed Chrystusem. Oto jej zdjęcia w znacznym powiększeniu (numizmat osiąga niespełna 18mm):

AWERS: Ε - Φ


REWERS: ΑΥΤΟΜΕΔΩΝ


Efez był ważnym ośrodkiem starożytnej Jonii, położonym przy ujściu rzeki Kaystros do Morza Egejskiego. Dzisiaj to oczywiście zachodnie wybrzeże Turcji. Blisko stąd do innej starożytnej krainy - Lydii, której przypisuje się wynalazek monety w VII w. p. Chr. Z miastem związana jest postać filozofa Heraklita. Według legendy miała tutaj spędzić ostatnie lata ziemskiego życia Maria z Nazaretu, a wraz z Nią św. Jan ewangelista. Jej osobie zostały zresztą później poświęcone obrady soboru efeskiego w 431 r. Miasto odwiedzał św. Paweł, który miał nawet zatarg z miejscowymi rzemieślnikami, pikietującymi podczas głoszenia nauk. Wszystko przez spadek zamówień związanych z lokalnym kultem Artemidy. W ten sposób dotarliśmy do tematu wyobrażeń na monecie. Są one związane właśnie z uznawaną za opiekunkę miasta boginią. Stąd na awersie przypisywana jej pszczoła (kapłanki świątyni Artemidy nazywane były pszczółkami), na rewersie natomiast palma, pod którą miała się urodzić, oraz inny jeszcze jej symbol - jeleń.

Ciekawostką jest wybijanie na rewersach monet efeskich imion urzędników (sędziów?) nadzorujących emisje w kolejnych latach. Stąd znaczna różnorodność - można to tak chyba określić - typów napisowych tych numizmatów. Na przedstawionym wyżej swoje imię umieścić kazał niejaki Automedon.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Grosz litewski na stopę polską Zygmunta II 1568

W moim tyleż różnorodnym, co chaotycznym zbiorze monet niewiele jest wyrobów menniczych z okresu panowania Zygmunta II Augusta. Ostatni raz pokazywałem tutaj okazy z tej epoki przeszło trzy lata temu. Tymczasem mennictwo ostatniego Jagiellona na tronie Rzeczypospolitej jest bardzo interesujące i specyficzne. Wyróżnia je przede wszystkim brak monet koronnych - bicie państwowego pieniądza zostało przeniesione na Litwę. Równolegle miały miejsce emisje miejskie w Gdańsku, Elblągu oraz Wschowie. Pojawiły się interesujące nowe nominały: czworaki, dwugrosze, dwudenary, okazałe pół- i ćwierćkopki, a nawet obca moneta kontrasygnowana (patakony neapolitańskie). W tym samym okresie ewoluuje wygląd trojaków: początkowo zachowany jest ich układ ustalony za panowania Zygmunta Starego, później jednak portret króla na awersie zostaje zastąpiony jego monogramem, a zamiast napisu wierszowego na rewersie widzimy dużą tarczę z Pogonią wraz z legendą otokową (można to zobaczyć tutaj). Ciekawym epizodem stało się również dobijanie monet w ulokowanych w Tykocinie (na Podlasiu - obecnie w powiecie białostockim) dobrach królewskich, gdzie mieścił się między innymi okazały skarbiec Zygmunta Augusta. Tę dodatkową produkcję nie zawsze można wyodrębnić w stosunku do prowadzonej w Wilnie. Między innymi trwają spekulacje, w której mennicy wybito słynne trojaki "Qui habitat...".

To zresztą nie wszystkie wyróżniki pieniądza z czasów Zygmunta II. Dzisiaj prezentuję grosz, który - choć bity na Litwie - stopą menniczą odpowiada pieniądzom koronnym, zawierającym mniej srebra niż analogiczne nominały monet litewskich. Katalogowo powinien ważyć 2,06g i posiadać próbę 0,375, podczas gdy masa według stopy litewskiej to 2,50g przy tej samej próbie - używając języka ordynacji menniczych, z grzywny krakowskiej (ok. 198 g) srebra próby sześciołutowej wybijano 96 groszy na stopę polską lub 79 na litewską. Oznacza to o blisko jedną piątą mniejszą wagę czystego kruszcu w pieniądzu koronnym. Taka była konsekwencja niezrealizowanego w pełni przedsięwzięcia, jakim było scalanie systemów pieniężnych funkcjonujących na ziemiach Rzeczypospolitej przez dwóch ostatnich Jagiellonów. Uda się to dopiero Stefanowi Batoremu, dzięki ordynacji menniczej z 1580 r. Oto mój nowy, niezbyt efektowny nabytek do kolekcji:

AWERS: ZYGMUNT AUGUST KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: MONETA WIELKIEGO KSIĘSTWA LITEWSKIEGO


Moneta, mimo że nie za bardzo urodziwa, może budzić zainteresowanie pewnymi detalami. Można powiedzieć, że jest dziwna tak jak mennictwo Zygmunta II. Mnie osobiście rzuca się w oczy brak odwołania do Boga w tytulaturze na awersie. Również układ legendy jest specyficzny: połączenie napisu otokowego z wierszowym. Trudno powiedzieć, czy był to zabieg celowy, czy też po prostu rytownikowi stempla zabrakło miejsca w otoku, i tak już postanowiono zagospodarowywać stronę z wizerunkiem króla. Ten ostatni zresztą przywodzi na myśl portret monarchy z czworaków. Na rewersie nie widać już nic szokującego: Pogoń wypełnia całe środkowe pole, zaś jego obwódkę u dołu przerywają: monogram królewski oraz Słupy Giedymina.

Inna rzecz mnie niepokoi w tej monecie (i wcale nie jest to wygląd awersu, na moje niewprawne oko sugerujący, że musiała być czyszczona). WCN opisało ją, odwołując się do pozycji 3287 w skorowidzu Kopickiego, jako wybitą w... Tykocinie. Ten sprzedawca zresztą niemal zawsze, gdy wystawia do licytacji grosze na stopę polską z "czworakowym" wizerunkiem króla, wskazuje właśnie na ten zakład, do wileńskich emisji kwalifikując monety z portretem, na którym król ma krótką brodę. Tymczasem, o ile dobrze interpretuję katalog Kopickiego, nic nie wspomina się o Tykocinie w odniesieniu do pozycji 3287. Radzikowski w swoim atlasie monet polskich i litewskich zaznaczył, że wybite w podlaskim miasteczku grosze mają u dołu rewersu, obok monogramu królewskiego, herb Jastrzębiec (krzyż wpisany w podkowę) - to ich znak rozpoznawczy. Czyżby jeden z czołowych sprzedawców na polskim rynku numizmatycznym od dłuższego czasu się mylił, czy też może ja źle interpretuję, zdawałoby się proste, opisy w katalogach? Mimo wszystko zakładam, że prezentowany wyżej grosz został wybity w Wilnie.

Jaką siłę nabywczą posiadał taki grosik w XVI wieku? Jak można się domyślać, nieporównywalnie większą, niż dzisiejsza polska moneta o tej nazwie. J. A. Szwagrzyk w swojej książce podaje, że w Łowiczu za jeden - dwa grosze można było kupić bochenek chleba. W Gdańsku kilogram mąki był do nabycia za kwotę od trzech denarów do jednego grosza i jednego ternara, a więc można było nabyć niekiedy nawet sześć kilogramów za prezentowaną tu monetę. Mięso było oczywiście droższe: ćwiartka wołu w Krakowie oznaczała wydatek od 22 do 55 groszy. Kto z kolei chciał mieć własną krowę mleczną, w Pasłęku musiałby przynieść na rynek sakiewkę ze 120 - 160 groszami, choć dla wygody na pewno posługiwano się wyższymi nominałami. Trzewiki w Krakowie były warte od czterech do dwunastu groszy, lniana męska koszula - od pięciu do ośmiu. Tymczasem dniówka robotnika niewykwalifikowanego w Gdańsku wynosiła od jednego grosza i sześciu denarów (1 1/3 gr) do trzech groszy i sześciu denarów (3 1/3 gr), zaś mistrza murarskiego w Krakowie - jednego trojaka i dziewięć denarów (3 1/2 gr).

wtorek, 28 czerwca 2016

Trojak koronny Zygmunta III Poznań 1596

Po serii przegranych licytacji, nieco zniechęcony zarówno swoimi porażkami, jak i zjawiskami występującymi na naszym numizmatycznym rynku (masowy wysyp sztucznie moim zdaniem barwionych trojaków Zygmunta III, "łagodne" ocenianie stanów zachowania monet przez renomowanych sprzedawców, irracjonalne pompowanie cen zwłaszcza na aukcjach stacjonarnych), zdecydowałem się wreszcie na wzbogacenie zbioru o nową pozycję. Dysponując niewielkim budżetem, powalczyłem o pospolitego trojaka koronnego wybitego w mennicy poznańskiej w 1596 r., za panowania pierwszego przedstawiciela dynastii Wazów na tronie Rzeczypospolitej. Stan zachowania również jest raczej przeciętny, choć moneta prezentuje się przyzwoicie - można dać jej mocną "trójkę". W katalogu Igera figuruje pod pozycją P.96.4.a.
Oto i ona:

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: GROSZ SREBRNY POTRÓJNY KRÓLESTWA POLSKIEGO


Na rewersie, obok godeł Korony i Litwy, Snopka Wazów oraz herbu Lewart podskarbiego wielkiego koronnego Jana Firleja wraz z jego inicjałami, znajdujemy jeszcze znak menniczy, którego po wejściu w życie rozporządzenia podskarbiego z 1598 r., ujednolicającego oznaczenia na trzygroszówkach, nie wolno było już wyryć. Jest nim herb Róża w tarczy wraz z inicjałami Hermana Rüdigera, który był zarządcą mennicy poznańskiej i bydgoskiej w latach 1596-91.

Monety wybite w zakładzie poznańskim były już kilkakrotnie prezentowane na tym blogu - zachęcam do lektury poświęconych im wpisów, z których można dowiedzieć się co nieco o tradycjach menniczych stolicy Wielkopolski. Tutaj skrótowo napiszę tylko, że sięgają one XII w. Za panowania Stefana Batorego, w 1584 r., Poznań doczekał się mennicy państwowej. W okresie rządów Zygmunta III bicie trojaków odbywało się w niej nieprzerwanie w latach 1588-1601.

W tym miejscu chciałbym jeszcze napisać kilka słów o kwestii, którą czasami już podejmowałem, a mianowicie aspektach estetycznych monety. Zachęca mnie do tego niedawne ukazanie się interesującej książki autorstwa Witolda Garbaczewskiego, wydanej z okazji jubileuszowej aukcji WCN, a zatytułowanej "Piękno monety polskiej". Zawarto w niej ciekawy opis korespondencji z 1578 r., w której znalazła się prośba o rychłe dostarczenie portretu Stefana Batorego w celu prawidłowego ukazania jego wizerunku na talarach, które miały zostać wybite w Olkuszu. Wiadomo również, że podobizna króla była wysyłana do Krakowa w celu jej zaakceptowania. Niewątpliwie prawidłowe ukazanie portretu monarchy było istotną kwestią, stąd pilna potrzeba uzyskania odpowiedniego wzorca, która nie zawsze mogła być natychmiast zaspokojona. Zazwyczaj widać dbałość o odwzorowanie szczegółów wyglądu króla Stefana nawet na stosunkowo drobnych monetach - zwłaszcza charakterystyczny układ owłosionych brodawek. Zresztą wobec niedoskonałości narzędzi rytowniczych, a niekiedy również niedostatku umiejętności rytownika stempla, musiał być to ważny środek służący nadaniu wizerunkowi jako takiego, choćby umownego, podobieństwa do faktycznego wyglądu.

Za panowania Zygmunta III, przy ogromnej produkcji menniczej licznych ośrodków, sytuacja ewidentnie wymknęła się spod kontroli. Obok bardzo korzystnych wizerunków, które wyszły spod ręki biegłych rytowników, pojawiały się wręcz cudaczne portrety (choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że nawet na najgorszych starano się przedstawić wąsy i charakterystyczną, spiczastą bródkę). Najbardziej "radosne" przejawy ludowej twórczości można przypisać chyba niektórym emisjom lubelskim. Trojaki poznańskie charakteryzowały się bardzo dużą zmiennością wizerunków. Na awersie pierwszych egzemplarzy wybitych w 1588 r. dostrzec można podobieństwo królewskiej podobizny do portretu z monet poprzedniego monarchy - prawdopodobnie pracownicy mennicy nie otrzymali w porę wizerunku i użyć musieli "imaginacyi". Co można powiedzieć o prezentowanej wyżej odmianie graficznej? Na pewno nie jest to "pierwsza liga". Nie razi pokracznością, ale też daleko jej do najlepszych wizerunków Zygmunta III Wazy na trojakach. Rytownik stempla był solidnym, wyuczonym w swoim fachu rzemieślnikiem, choć z całą pewnością nie miał żyłki artysty.


***

A oto podsumowanie ostatniej ankiety. Pytanie brzmiało: "Jaki jest najważniejszy powód, dla którego zbierasz monety historyczne?". Odpowiedzi uczestników sondy wyglądały następująco:
Historia jest moją pasją - 36 głosów (48%)
Mam żyłkę kolekcjonera - 18 głosów (24%)
Są piękne - 12 głosów (16%)
Są cenne, mój zbiór jest też lokatą - 5 głosów (6%)
Są rzadkie i trudne do zdobycia - 1 głos (1%)
Inny powód - 1 głos (1%)
Nie zbieram monet historycznych - 2 głosy (2%)
Łącznie - 75 głosów. Wkrótce nowa ankieta!

piątek, 4 marca 2016

Trojak koronny Stanisława Augusta 1766

W poprzednim poście obszernie pisałem o czynnikach, które uczyniły z Rzeczypospolitej Obojga Narodów niedorozwinięty gospodarczo kraj pozbawiony silnego szkieletu w postaci wydolnej władzy centralnej. Dzisiaj będzie mniej historii gospodarczej i politycznej; wspomnę tylko, że znajdziemy się w punkcie naszych dziejów, w którym raczej nie było już żadnych szans na odwrócenie fatalnego biegu wypadków. Epoka saska ostatecznie przypieczętowała rozkład państwa polsko-litewskiego. Projekt kolonizacji Ukrainy już dawno załamał się, mimo że Korona posiadała jeszcze znaczne jej tereny na zachód od Dniepru. Jednak - parafrazując slogan z popularnej reklamy - to rosyjski projekt kolonialny, zwrócony oczywiście w przeciwnym geograficznie kierunku, był teraz "Sprite", nabierając impetu. Państwa ościenne coraz silniej ingerowały w bieg wydarzeń politycznych Korony i Litwy. Królowie Prus bezkarnie szmuglowali na nasze tereny fałszywą monetę, podczas gdy co wartościowszy pieniądz Rzeczypospolitej uciekał za granicę. Mimo tej fatalnej sytuacji, ostatni etap istnienia państwa miał być okresem gospodarczego ożywienia, a także przebudzenia części elit, dostrzegających jego dysfunkcje, którzy podjęli wysiłek reform, częściowo zrealizowanych. Sarmatyzm pozostawał jednak silnym prądem umysłowym - Jan Sowa we wspominanej w poprzednim wpisie książce cytuje zabawne teksty apologetów szlachecko-magnackiej oligarchii, którzy na niewiele lat przed ostatecznym jej upadkiem byli święcie przekonani o wyższości naszego ustroju nad sposobem, w jaki funkcjonowały państwa zachodniej Europy.

Nie będę tutaj rozwodził się na temat różnych aspektów reform stanisławowskich, nie podejmę również kwestii politycznych uwikłań ostatniego władcy Rzeczypospolitej, przez które w świadomości wielu osób jest on zdrajcą narodowym. Skupię się na pieniądzu. Jak wiemy, w epoce saskiej bito monetę praktycznie tylko w mennicach na terenie Saksonii. Sporadyczne emisje podejmowały miasta. W kraju brakowało pieniądza - dla współczesnego numizmatyka jest to nie tylko przykry fakt historyczny, świadczący o słabości gospodarki państwa, ale również jedna z przyczyn, dla których tak mało mamy dobrze zachowanych i pięknych monet z drugiej połowy XVII i pierwszej połowy XVIII wieku (zawsze uderza mnie ubóstwo cechujące drobną i średnią monetę Jana III Sobieskiego, uznawanego przecież za wybitnego władcę). A przecież właśnie przełom tych stuleci, faza przejściowa między barokiem i klasycyzmem w sztuce, obfitował na Zachodzie w przepiękne wyroby mennicze. Widać to również po naszych, niestety nieosiągalnych dla przeciętnego kolekcjonera, monetach grubych i medalach okolicznościowych. Niestety, folwarczno-pańszczyźniana, w niewielkim stopniu utowarowiona gospodarka Rzeczypospolitej - w której miliony chłopów były zaopatrywane w podstawowe usługi i produkty przez lokalnych magnatów, a miasta ledwie dyszały - nie potrzebowała dużo pieniądza (aczkolwiek, jak już wspomniałem, i tak było go w obiegu zbyt mało). Epoka stanisławowska zastała więc rynek pieniężny wydrenowany, z dużą ilością podłego, a nieraz i fałszywego pieniądza obcego. Na ziemiach Polski i Litwy obiegały w dalszym ciągu nawet boratynki (podłe szelągi miedziane o masie znacznie zaniżonej w stosunku do wartości nominalnej) i tymfy (niepełnowartościowe złotówki srebrne) z epoki Jana Kazimierza Wazy(!).

Dlatego zmiany, do których zobowiązał nowego króla sejm konwokacyjny w związku z podjętą uchwałą "O mennicy i monecie", miały charakter wręcz rewolucyjny. Zaprojektowano w znacznej mierze od nowa system pieniężny, w którym przyjęto za podstawę do bicia monet srebrnych grzywnę kolońską (233,8g), zaś dla monet miedzianych funt koloński (467g). Ustalono, że złotówka będzie równać się wartością czterem groszom srebrnym lub trzydziestu miedzianym. Wprowadzono relację wartości złota do srebra na poziomie 1:14,27. Wkrótce okazało się jednak, że srebro było przewartościowane, co skutkowało niemal do końca istnienia państwa "wykrwawianiem się" naszego rynku pieniężnego - większość pięknych monet srebrnych wywożono za granicę, gdzie można było za nie nabyć więcej złota. Mimo słabości państwa i niewydolności systemu instytucji odpowiedzialnych za pobór podatków i dbanie o skarb państwa, udało się w 1766 r. uruchomić kantory skarbowe w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Kamieńcu, Zamościu, Dubnie, Brodach, Dybowie i Puławach. Wymieniały one stare i obce monety na nowo emitowane. Jeden nowy grosz sprzedawano za cztery boratynki.

Emisją monet miedzianych - groszy i ich wielokrotności - zajęła się mennica krakowska, podczas gdy warszawskiej powierzono bicie monety srebrnej. Wprowadzono pełnowartościową, dość okazałą i estetyczną monetę miedzianą, której przykład - trojaka z 1766 r. - prezentuję poniżej. To mój nowy nabytek, wylicytowany na ostatniej aukcji WCN. Monety trzygroszowe o takim wizerunku, przedstawiającym króla w zbroi z orderem Orła Białego, bito tylko w latach 1765-66.

Aw: STANISŁAW AUGUST Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITWY


Rw: GROSZ POLSKI POTRÓJNY 1766


Na awersie widzimy bardzo dopracowany wizerunek królewski, podczas gdy rewers zdobi ukoronowana pięciopolowa tarcza ze zdwojonymi godłami Korony i Litwy oraz herbem Ciołek Poniatowskich. Skrót "G" pod tarczą odnosi się do barona Gartenberga, zarządcy mennicy. Moneta figuruje w katalogu Igera pod pozycją K.66.1 i posiada stopień rzadkości R1. Katalogowo waży 11,69g, a jej średnica wynosi 26mm.

W 1768 r. mennica krakowska została zajęta i złupiona przez konfederatów barskich. Skutkiem tego była jej likwidacja - urządzenia mennicze spławiono Wisłą do Warszawy, gdzie przejął je zakład stołeczny. W ten sposób zakończył się wielowiekowy okres aktywności menniczej Krakowa, za którego początki przyjmuje się panowanie Bolesława Śmiałego. W następnych latach podejmowano jeszcze próby usprawnienia systemu pieniężnego, niestety - jak już wyżej wspomniałem - bez większych skutków.