niedziela, 15 lipca 2018

Trojak Zygmunta Batorego 1597 Nagybánya

Nie, to nie pomyłka - nie poplątałem nazwy rodu i imienia popularnych wśród kolekcjonerów władców Rzeczypospolitej. Postać związaną z prezentowaną dzisiaj monetą łączyły więzy pokrewieństwa ze Stefanem Batorym. Zygmunt Batory, bo o nim mowa, był bratankiem polskiego króla, natomiast władał jako książę krainą, z której wywodziła się jego dynasta, czyli Siedmiogrodem. Jak wiemy, był to wyżynno-górzysty region położony na obszarze dzisiejszej centralnej Rumunii, od wschodu i południa otoczony pasmami Karpat. O samym Zygmuncie wiem niewiele - za Wikipedią mogę jedynie napisać, że ten syn Krzysztofa Batorego, brata Stefana, dwukrotnie zasiadał na tronie książęcym w Transylwanii (w latach 1586-1599 oraz 1600-1601), a przez moment był również władcą Księstwa Opolsko-Raciborskiego. Dla Siedmiogrodu czasy te były raczej niespokojne: od wschodu i południa nacierało Imperium Osmańskie, krainą jako swoją strefą wpływów interesowali się również Habsburgowie. To właśnie Zygmunt próbował zyskać niezależność od Turków, podczas gdy szwagier Krzysztofa Batorego, Stefan Bocskay, zapisał się w historii jako przywódca powstania antyhabsburskiego.

Wspomniałem o tej drugiej postaci, gdyż jakieś dwa lata temu ominęla mnie przez zwykłe gapiostwo możliwość licytowania na aukcji w Polsce przepięknego trojaka z jej wizerunkiem. Naśladownictwa trojaków bite w Transylwanii od dłuższego czasu mnie intrygowały, dlatego gdy niedawno ponownie pojawiła się sposobność zdobycia egzemplarza monety trzygroszowej pochodzącej z tej krainy, i to o zdecydowanie ponadprzeciętnej urodzie, nie wahałem się długo. W ten sposób znalazłem się w posiadaniu dość rzadkiego naśladownictwa polskiej monety wybitego w Nagybánya (rum. Baia Mare), obecnie stolicy okręgu Marmarosz w Rumunii (co ciekawe, autor artykułu na Wikipedii wskazuje, że okręg ten jest błędnie zaliczany do Siedmiogrodu; moim zdaniem, jeżeli bito tam pieniądz transylwańskich władców, to związek z tą krainą, przynajmniej w na przełomie XVI i XVII w., musiał być silny). Przyjrzyjmy się monecie:

AW: ZYGMUNT Z BOŻEJ ŁASKI SIEDMIOGRODU, MOŁDAWII, WOŁOSZCZYZNY, ŚWIĘTEGO CESARSTWA RZYMSKIEGO KSIĄŻĘ


RW: GROSZ SREBRNY POTRÓJNY KSIĘCIA SIEDMIOGRODU


Zdecydowanie nie mamy do czynienia z czymś w rodzaju nieudolnych prób imitowania trojaków ryskich, które znamy z poczynań mincerzy z bałkańskiej Raguzy. Na zdjęciu widzimy pięknie wybitą - a zarazem oficjalnie i w każdym detalu świadomie naśladującą układ graficzny i napisowy polskich trojaków - monetę transylwańską. Na awersie widnieje misterne popiersie księcia Zygmunta w zbroi i z odkrytą głową z bujnymi włosami, swoim kunsztem mogące konkurować z najbardziej udanymi podobiznami zasiadającego wówczas na polskim tronie jego imiennika z dynastii Wazów. Napis otokowy ze skróconą tytulaturą również wiernie naśladuje wzorzec z trojaków koronnych i litewskich. Na rewersie, na którym rytownik stempla nie szczędził drobnych motywów ozdobnych i znaków interpunkcyjnych, znalazł się napis polowy w aż sześciu linijkach. Od góry widnieje nominał, poniżej doskonale znany nam z bitych za panowania króla Stefana koronnych i litewskich monet herb Trzy Zęby Batorych, który rozdziela datę i pierwszą linijkę opisu monety. Podsumowując: kawał dobrej menniczej roboty, a jednocześnie świadectwo oddziaływania Rzeczypospolitej na sąsiednie państwa u kresu jej krótkiej niestety epoki pomyślności.

W Transylwanii bito również inne nominały znane z systemu pieniężnego Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w tym naszą rodzimą innowację monetarną, jaką był półtorak, a także dukaty, talary, grosze oraz szczególnie rzadkie na naszym rynku denary czy późniejsze monety krajcarowe (poszóstne i dwunastokrotne). To wyliczenie z dużym prawdopodobieństwem jest niepełne, gdyż oparte wyłącznie na historii sprzedaży WCN-u. Monety dla Siedmiogrodu bito w Nagybánya, Krzemnicy, Hermannstadt (Nagyszeben) i Koszycach, a być może także w innych ośrodkach menniczych. Istnieje stary już, bo wydany w początkach XX w., katalog Adolfa Rescha poświęcony monetom transylwańskim wybitym od 1538 r.

niedziela, 31 grudnia 2017

Dwudenar Zygmunta Augusta 1570

Najskromniejszy i - co tu ukrywać - najmniej udany rok w historii tego bloga (jak również mojego zbioru) kończę równie skromnym wpisem poświęconym pewnej niepozornej monetce: bardzo pospolitej na krajowym rynku numizmatycznym, drobniutkiej i niezbyt pięknej. Jak wiemy, panowanie Zygmunta II Augusta, choć menniczo mało udane (niepowodzenie procesu scalenia stopy menniczej Korony i Litwy, brak emisji koronnych), należy uznać za dość charakterystyczne i obfitujące w interesujące emisje, obecnie stanowiące nierzadko numizmatyczne osobliwości - wystarczy wspomnieć o takim rarytasie numizmatycznym, jak półkopek. Niewątpliwie jednym z elementów specyficznych tego okresu było występowanie nominałów podzielnych przez dwa, podczas gdy słynne polskie trojaki - choć również występujące, i to w kilku dość zróżnicowanych typach - nie były bite aż tak intensywnie, jak w okresie późniejszych rządów Stefana Batorego czy Zygmunta III Wazy. Najciekawszy spośród tych "dwudzielnych" nominałów to bez wątpienia "brodacz", czyli czworak. Ale były też dwugrosze, zaś wśród monety zdawkowej - dwupieniądze (dwudenary), takie jak prezentowany w niniejszym wpisie.

Określenie "denar" przez dużą część średniowiecza w naszej części Europy było praktycznie tożsame z monetą srebrną - czyli z monetą po prostu, gdyż złotego pieniądza (podobnie jak z metalu gorszego od srebra) nie bito co najmniej do XIII wieku. Po tym, jak pod koniec wieków średnich z Włoch i Europy Zachodniej przez Czechy przywędrowały do nas grosze, denar uległ stopniowej degradacji, aż stał się w systemie monetarnym Rzeczypospolitej najdrobniejszym nominałem, równym jednej szóstej przyjętego z krajów niemieckich szeląga (który z kolei odpowiadał jednej trzeciej grosza). Sam szeląg zresztą stał się najbardziej zdawkową monetą za panowania Jana Kazimierza, po wznowieniu bicia drobnego pieniądza, wstrzymanego pod koniec panowania Zygmunta III - "pieniążek" ostatecznie zniknął zatem z kart dziejów w XVII wieku. Przyjrzyjmy się tej delikatnej blaszce o nieregularnym kształcie, mieszczącej się w okręgu o średnicy 14 mm:



Katalogowo monetka waży jedynie 0,63 g, srebro użyte do jej bicia to kruszec próby 0,219 (próba 3,5-łutowa). Drobniejszy od niej był nie tylko denar, ale również inna ciekawostka z panowania Zygmunta II - litewski obol, bity w jeszcze podlejszym srebrze. Dwudenara emitowano w latach 1565-1570, z przerwą w 1568 r. Tylko emisja z roku 1565 jest rzadka (i to bardzo). Istnieją też unikaty z błędnymi datami 1550 i 1559. Na awersie udało się umieścić ukoronowany monogram królewski z całkiem czytelną datą, na rewersie zaś litewską Pogoń z nominałem "II" u dołu.

piątek, 1 grudnia 2017

Trzy krucierze z Mennicy Krakowskiej 1616 r.

Dzisiaj prezentuję dość nietypową monetę Królestwa Polskiego, emitowaną przez krótki czas w drugim okresie panowania Zygmunta III Wazy, po tym jak uchwałą sejmową z 1601 r. zamknięto wszystkie poza krakowską mennice na ziemiach polskich (można to zdarzenie uznać za symboliczny koniec złotej epoki drobnej monety polskiej, w tym przede wszystkim trojaka). Jak wiemy (ci co nie wiedzą, mogą zerknąć na przykład tutaj), Rzeczpospolita w tym okresie borykała się z problemem kiepskiej monety, przenikającej intensywnie do obiegu pieniężnego na naszych ziemiach z terenów państw ościennych. W 1612 r. Jan Zygmunt zaczął bić w mennicy w Drezdenku grosze bardzo słabej próby srebra, przeznaczone do wymiany handlowej z zachodnimi obszarami Królestwa Polskiego, w ramach często stosowanej praktyki "eksportu inflacji". Pod presją władz Rzeczypospolitej udało się szybko zablokować tę emisję. Co więcej, w Bydgoszczy przystąpiono w 1614 r. do bicia monet wzorowanych graficznie na groszach Jana Zygmunta, czyli półtoraków. Rok później o krok dalej poszła mennica krakowska, wypuszczając odpowiadające metrycznie półtorakom monety trzykrajcarowe. Krajcary bądź krucierze (oryginalna niemiecka nazwa: Kreuzer) wprowadzono początkowo w Tyrolu w okresie późnośredniowiecznej reformy mennictwa europejskiego. Można przyjąć, że odpowiadały one wartością półgroszom. Stanowiły monetę zdawkową w państwach podległych Habsburgom, przede wszystkim na obszarze dzisiejszych Czech, Austrii czy naszego Górnego Śląska. Trzykrajcarówski z mennicy w Krakowie, bite w latach 1615-1618, naśladowały właśnie monety państw niemieckich sąsiadujących z Rzeczpospolitą od południowego zachodu - zwano je zresztą potocznie "czechami" - i służyć miały w kontaktach handlowych właśnie z nimi. Oto, jak wyglądały:

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: III KRUCIERZE KRÓLESTWA POLSKIEGO 1616


Graficznie moneta wydaje się być opracowana dość starannie - moim zdaniem jest ładniejsza od typowych półtoraków z tego okresu. Na awersie widzimy wizerunek króla podobny nieco do tego z emitowanych w podobnym okresie w Krakowie trojaków (choć wykonany nieco dokładniej) z nominałem oznaczającym trzykrotność półgrosza, podobnie jak na półtorakach. Na rewesie umieszczono ukoronowaną pięciopolową tarczę ze zdwojonymi godłami Korony i Litwy oraz Snopkiem wazów w środku. Na dole widnieje herb abdank Stanisława Warszyckiego, podskarbiego wielkiego koronnego w latach 1610-1616, znanego z łatania dziury budżetowej z prywatnych funduszy. Napis otokowy umieszczono na obu stronach monety. Metrycznie odpowiada ona parametrami półtorakom: katalogowa masa to 1,58 g srebra próby 0,469 (siedmio- i pół łutowej), średnica zaś wynosi 21 mm.

poniedziałek, 6 lutego 2017

Trojak koronny 1598 Wschowa

O mennicy wschowskiej nie pisałem tutaj od końca 2011 roku. Ostatnio w moje ręce wpadł trojaczek wybity w tym zakładzie w 1598 r. Jest to najrzadszy okaz monety tego typu, który przewinął się dotychczas przez mój zbiór - według Tadeusza Igera posiada stopień rzadkości R3. Kilka zdań o tym ośrodku menniczym napisałem już swego czasu tutaj. Żeby jednak nie zmuszać czytelnika do przeglądania innych postów, wynotuję tu kilka podstawowych faktów, bazując na dość skromnych informacjach zawartych w katalogu Igera. Położona na Ziemi Lubuskiej, będąca obecnie niewielkim (około 15 tysięcy mieszkańców) miastem, Wschowa otrzymała prawo do bicia własnej monety już od Kazimierza Wielkiego, a Władysław Jagiełło ustanowił tu nawet zakład bijący monety koronne.

Po raz kolejny państwowa mennica podjęła działalność we Wschowie właśnie za panowania Zygmunta III w latach 1590., na fali rekordowej w naszej historii intensywności mennictwa, której efektem był, między innymi, kilkuletni epizod menniczy Lublina. Trojaki bito w mennicy wschowskiej nieprzerwanie od 1594 do 1601 r., kiedy zamknięto ją tak jak inne mennice na obszarze Rzeczypospolitej, poza zakładem krakowskim. Później koronny pieniądz będzie w niej bity jeszcze w czasie panowania Jana Kazimierza Wazy. Orty wschowskie z tego okresu to chyba najbardziej charakterystyczne i rozpoznawalne numizmaty bite w tym mieście. Poniżej zaś widzimy trojaka z 1598 r.

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITWESKI


GROSZ SREBRNY POTRÓJNY KRÓLESTWA POLSKIEGO 1598


Pomimo dość szczegółowego wizerunku króla, moneta nie prezentuje zbyt wysokiego poziomu technicznego; rzuca się w oczy zwłaszcza ubytek na ósmej godzinie awersu będący wynikiem bicia na krążku z końca blachy. Chronologicznie jest to najprawdopodobniej (tak przynajmniej sugeruje kolejność w katalogu Igera) ostatni typ rewersu, na którym nie ma jeszcze literki "F" (od "Fraustadt", czyli niemieckiej nazwy miasta) - pojawi się ona tam niebawem jeszcze w tym samym roku na mocy uchwały Sejmu. Na razie u dołu rewersu widzimy herb Lewart podskarbiego wielkiego koronnego Jana Firleja otoczony literami HK i K. Prawdę powiedziawszy nie wiem, czemu akurat takie litery tam się znalazły. Naczelny dzierżawca mennicy, Herman Rudiger, umieszczał na niej litery HR (w ligaturze) i K. W tym jednym typie zamiast "R" mamy "K". Być może to błąd rytownika stempla, użycie niewłaściwej puncy? Nie znalazłem w mojej skromnej literaturze poświęconej mennictwu Wschowy odpowiedzi na to pytanie. Monetka waży 2,14g, w katalogu Igera sklasyfikowana jest jako pozycja W.98.3.b R3.

niedziela, 18 września 2016

Ort gdański 1621

Moje skromne trofeum z ostatniej stacjonarnej (choć prowadzonej drogą elektroniczną) aukcji WCN to ort gdański z nieco rzadszego, ale i chyba mniej popularnego wśród kolekcjonerów rocznika 1621. Na awersie widnieje trzeci i zarazem przedostatni typ rysunkowy ćwierćtalarów gdańskich z okresu panowania Zygmunta III, wprowadzony w 1618 r. Jak już wiemy między innymi z tego wpisu, w roku następnym emisja tych monet zostanie wstrzymana, zaś od 1623 r. bite będą raczej mniej kunsztowne i ze srebra gorszej próby (0,688 przy wadze 7,21g zamiast dotychczasowej 0,844 przy wadze 6,73g) orty potocznie przez kolekcjonerów nazywane "kipperowymi". Poniżej widzimy przyzwoicie zachowany egzemplarz wybity w 1621 r., sygnowany na rewersie przez Stanisława Bermana, zarządcę mennicy gdańskiej od 1618 r. Gdyby nie wykruszenie stempla w dolnej połowie awersu, numizmat prezentowałby się znacznie korzystniej. Najważniejszy jednak dla mnie wizerunek króla jest do zaakceptowania, ciesząc oko sporą liczbą detali.

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITWY RUSI PRUS


REWERS: MONETA MIASTA GDAŃSKA 1621


Wysoki poziom artystyczny bitych najnowocześniejszą technologią epoki (z wykorzystaniem walców Hansa Suppela) ortów, jak również ich bardzo duże nakłady, dzięki którym zachowała się do naszych czasów znaczna liczba egzemplarzy - nieraz bardzo dobrze zachowanych - to dowody gospodarczego znaczenia Gdańska na przełomie XVI i XVII wieku. Nie należy jednak zapominać, że handel bałtycki stanowił element szerszego systemu gospodarczego ukształtowanego na ziemiach polskich, który ostatecznie pogrążył ekonomicznie - a w efekcie również politycznie - Rzeczpospolitą, wpuszczając ją w ślepą uliczkę rozwojową i pozwalając na hegemonię wąskiej klasy panującej, która podporządkowała sobie władzę królewską. W ramach tego systemu nasze ziemie dostarczały na rynki Europy Zachodniej nisko przetworzone towary, w tym głównie zboża, importując luksusowe dobra nabywane przez bogatą szlachtę i magnaterię. Pośrednikami w wymianie gospodarczej, która odbywała się z wykorzystaniem portu w Gdańsku, byli niderlandzcy kupcy - polskim mieszczanom zabroniono prowadzenia handlu międzynarodowego. Właściciele wielkopowierzchniowych folwarków mogli liczyć na tak nieograniczone zasoby ziemi i darmowej siły roboczej chłopów pańszczyźnianych, że nawet nie dbali specjalnie o ceny, za jakie sprzedawali zboże - ustalano je z góry na następny rok. Nieco więcej o strukturalnych słabościach Rzeczypospolitej Obojga Narodów napisałem zeszłej jesieni w tym poście.

Odnośnie siły nabywczej prezentowanej monety, bitej w liczbie 30 sztuk z grzywny menniczej wagi krakowskiej (201,8g), i równej osiemnastu groszom, trzem szóstakom, sześciu trojakom, dwunastu półtorakom lub 54 szelągom: w Gdańsku w dekadzie, z której pochodzi nasz ort, tygodniówka czeladnika w rzemiośle tekstylnym wynosiła od około trzech ortów i szóstaka do dziesięciu ortów. W dziesięcioleciu wcześniejszym za jednego orta można byłoby nabyć w nadbałtyckim porcie od sześciu do dziewięciu funtów słoniny (ok. 3-4,5kg). Garniec masła (około siedmiu litrów) stanowił już znacznie większy wydatek, na który trzeba by poświęcić od pięciu do prawie dziewięciu ortów. Za parę najtańszych zwykłych butów należał się jeden ort minus trojak reszty, za najdroższe zaś cztery orty i osiem groszy. Wyliczenia tradycyjnie już za J. A. Szwagrzykiem.

czwartek, 15 września 2016

Drachma z Efezu 202-150 p. Chr.

Dzisiejszy wpis należy do tych jedynie luźno związanych z tematyką bloga. Raz na jakiś czas pozwalam sobie wylicytować za granicą jakąś niezbyt drogą monetę wybitą w starożytnej Grecji. Mennictwo tego regionu antycznego świata jest moim zdaniem szczególnie ciekawe - aż szkoda, że w Polsce spotyka się z małym zainteresowaniem, ustępując znacznie łatwiej dostępnym monetom imperium rzymskiego. Różnorodność pieniądza starożytnej Grecji jest imponująca, odzwierciedlając mnogość politycznych bytów ulokowanych w basenie Morza Egejskiego w czasach antycznych - o dalej położonych koloniach nie wspominając - i zmienne losy poszczególnych polis, toczących wojny tak między sobą, jak i z zewnętrznymi najeźdźcami. Przedstawień na monetach mamy całe mnóstwo: różne gatunki fauny i flory, postaci mitologicznych, przedmiotów. Po ateńskiej tetradrachmie z czasów Peryklesa i nieco późniejszym nomosie (odpowiedniku didrachmy) z Metapontu w południowej Italii przyszedł czas na jeszcze drobniejszą monetkę, podobnie jak wymienione wybitą w srebrze: drachmę z Efezu, pamiętającą pierwszą połowę drugiego stulecia przed Chrystusem. Oto jej zdjęcia w znacznym powiększeniu (numizmat osiąga niespełna 18mm):

AWERS: Ε - Φ


REWERS: ΑΥΤΟΜΕΔΩΝ


Efez był ważnym ośrodkiem starożytnej Jonii, położonym przy ujściu rzeki Kaystros do Morza Egejskiego. Dzisiaj to oczywiście zachodnie wybrzeże Turcji. Blisko stąd do innej starożytnej krainy - Lydii, której przypisuje się wynalazek monety w VII w. p. Chr. Z miastem związana jest postać filozofa Heraklita. Według legendy miała tutaj spędzić ostatnie lata ziemskiego życia Maria z Nazaretu, a wraz z Nią św. Jan ewangelista. Jej osobie zostały zresztą później poświęcone obrady soboru efeskiego w 431 r. Miasto odwiedzał św. Paweł, który miał nawet zatarg z miejscowymi rzemieślnikami, pikietującymi podczas głoszenia nauk. Wszystko przez spadek zamówień związanych z lokalnym kultem Artemidy. W ten sposób dotarliśmy do tematu wyobrażeń na monecie. Są one związane właśnie z uznawaną za opiekunkę miasta boginią. Stąd na awersie przypisywana jej pszczoła (kapłanki świątyni Artemidy nazywane były pszczółkami), na rewersie natomiast palma, pod którą miała się urodzić, oraz inny jeszcze jej symbol - jeleń.

Ciekawostką jest wybijanie na rewersach monet efeskich imion urzędników (sędziów?) nadzorujących emisje w kolejnych latach. Stąd znaczna różnorodność - można to tak chyba określić - typów napisowych tych numizmatów. Na przedstawionym wyżej swoje imię umieścić kazał niejaki Automedon.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Grosz litewski na stopę polską Zygmunta II 1568

W moim tyleż różnorodnym, co chaotycznym zbiorze monet niewiele jest wyrobów menniczych z okresu panowania Zygmunta II Augusta. Ostatni raz pokazywałem tutaj okazy z tej epoki przeszło trzy lata temu. Tymczasem mennictwo ostatniego Jagiellona na tronie Rzeczypospolitej jest bardzo interesujące i specyficzne. Wyróżnia je przede wszystkim brak monet koronnych - bicie państwowego pieniądza zostało przeniesione na Litwę. Równolegle miały miejsce emisje miejskie w Gdańsku, Elblągu oraz Wschowie. Pojawiły się interesujące nowe nominały: czworaki, dwugrosze, dwudenary, okazałe pół- i ćwierćkopki, a nawet obca moneta kontrasygnowana (patakony neapolitańskie). W tym samym okresie ewoluuje wygląd trojaków: początkowo zachowany jest ich układ ustalony za panowania Zygmunta Starego, później jednak portret króla na awersie zostaje zastąpiony jego monogramem, a zamiast napisu wierszowego na rewersie widzimy dużą tarczę z Pogonią wraz z legendą otokową (można to zobaczyć tutaj). Ciekawym epizodem stało się również dobijanie monet w ulokowanych w Tykocinie (na Podlasiu - obecnie w powiecie białostockim) dobrach królewskich, gdzie mieścił się między innymi okazały skarbiec Zygmunta Augusta. Tę dodatkową produkcję nie zawsze można wyodrębnić w stosunku do prowadzonej w Wilnie. Między innymi trwają spekulacje, w której mennicy wybito słynne trojaki "Qui habitat...".

To zresztą nie wszystkie wyróżniki pieniądza z czasów Zygmunta II. Dzisiaj prezentuję grosz, który - choć bity na Litwie - stopą menniczą odpowiada pieniądzom koronnym, zawierającym mniej srebra niż analogiczne nominały monet litewskich. Katalogowo powinien ważyć 2,06g i posiadać próbę 0,375, podczas gdy masa według stopy litewskiej to 2,50g przy tej samej próbie - używając języka ordynacji menniczych, z grzywny krakowskiej (ok. 198 g) srebra próby sześciołutowej wybijano 96 groszy na stopę polską lub 79 na litewską. Oznacza to o blisko jedną piątą mniejszą wagę czystego kruszcu w pieniądzu koronnym. Taka była konsekwencja niezrealizowanego w pełni przedsięwzięcia, jakim było scalanie systemów pieniężnych funkcjonujących na ziemiach Rzeczypospolitej przez dwóch ostatnich Jagiellonów. Uda się to dopiero Stefanowi Batoremu, dzięki ordynacji menniczej z 1580 r. Oto mój nowy, niezbyt efektowny nabytek do kolekcji:

AWERS: ZYGMUNT AUGUST KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: MONETA WIELKIEGO KSIĘSTWA LITEWSKIEGO


Moneta, mimo że nie za bardzo urodziwa, może budzić zainteresowanie pewnymi detalami. Można powiedzieć, że jest dziwna tak jak mennictwo Zygmunta II. Mnie osobiście rzuca się w oczy brak odwołania do Boga w tytulaturze na awersie. Również układ legendy jest specyficzny: połączenie napisu otokowego z wierszowym. Trudno powiedzieć, czy był to zabieg celowy, czy też po prostu rytownikowi stempla zabrakło miejsca w otoku, i tak już postanowiono zagospodarowywać stronę z wizerunkiem króla. Ten ostatni zresztą przywodzi na myśl portret monarchy z czworaków. Na rewersie nie widać już nic szokującego: Pogoń wypełnia całe środkowe pole, zaś jego obwódkę u dołu przerywają: monogram królewski oraz Słupy Giedymina.

Inna rzecz mnie niepokoi w tej monecie (i wcale nie jest to wygląd awersu, na moje niewprawne oko sugerujący, że musiała być czyszczona). WCN opisało ją, odwołując się do pozycji 3287 w skorowidzu Kopickiego, jako wybitą w... Tykocinie. Ten sprzedawca zresztą niemal zawsze, gdy wystawia do licytacji grosze na stopę polską z "czworakowym" wizerunkiem króla, wskazuje właśnie na ten zakład, do wileńskich emisji kwalifikując monety z portretem, na którym król ma krótką brodę. Tymczasem, o ile dobrze interpretuję katalog Kopickiego, nic nie wspomina się o Tykocinie w odniesieniu do pozycji 3287. Radzikowski w swoim atlasie monet polskich i litewskich zaznaczył, że wybite w podlaskim miasteczku grosze mają u dołu rewersu, obok monogramu królewskiego, herb Jastrzębiec (krzyż wpisany w podkowę) - to ich znak rozpoznawczy. Czyżby jeden z czołowych sprzedawców na polskim rynku numizmatycznym od dłuższego czasu się mylił, czy też może ja źle interpretuję, zdawałoby się proste, opisy w katalogach? Mimo wszystko zakładam, że prezentowany wyżej grosz został wybity w Wilnie.

Jaką siłę nabywczą posiadał taki grosik w XVI wieku? Jak można się domyślać, nieporównywalnie większą, niż dzisiejsza polska moneta o tej nazwie. J. A. Szwagrzyk w swojej książce podaje, że w Łowiczu za jeden - dwa grosze można było kupić bochenek chleba. W Gdańsku kilogram mąki był do nabycia za kwotę od trzech denarów do jednego grosza i jednego ternara, a więc można było nabyć niekiedy nawet sześć kilogramów za prezentowaną tu monetę. Mięso było oczywiście droższe: ćwiartka wołu w Krakowie oznaczała wydatek od 22 do 55 groszy. Kto z kolei chciał mieć własną krowę mleczną, w Pasłęku musiałby przynieść na rynek sakiewkę ze 120 - 160 groszami, choć dla wygody na pewno posługiwano się wyższymi nominałami. Trzewiki w Krakowie były warte od czterech do dwunastu groszy, lniana męska koszula - od pięciu do ośmiu. Tymczasem dniówka robotnika niewykwalifikowanego w Gdańsku wynosiła od jednego grosza i sześciu denarów (1 1/3 gr) do trzech groszy i sześciu denarów (3 1/3 gr), zaś mistrza murarskiego w Krakowie - jednego trojaka i dziewięć denarów (3 1/2 gr).

wtorek, 28 czerwca 2016

Trojak koronny Zygmunta III Poznań 1596

Po serii przegranych licytacji, nieco zniechęcony zarówno swoimi porażkami, jak i zjawiskami występującymi na naszym numizmatycznym rynku (masowy wysyp sztucznie moim zdaniem barwionych trojaków Zygmunta III, "łagodne" ocenianie stanów zachowania monet przez renomowanych sprzedawców, irracjonalne pompowanie cen zwłaszcza na aukcjach stacjonarnych), zdecydowałem się wreszcie na wzbogacenie zbioru o nową pozycję. Dysponując niewielkim budżetem, powalczyłem o pospolitego trojaka koronnego wybitego w mennicy poznańskiej w 1596 r., za panowania pierwszego przedstawiciela dynastii Wazów na tronie Rzeczypospolitej. Stan zachowania również jest raczej przeciętny, choć moneta prezentuje się przyzwoicie - można dać jej mocną "trójkę". W katalogu Igera figuruje pod pozycją P.96.4.a.
Oto i ona:

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: GROSZ SREBRNY POTRÓJNY KRÓLESTWA POLSKIEGO


Na rewersie, obok godeł Korony i Litwy, Snopka Wazów oraz herbu Lewart podskarbiego wielkiego koronnego Jana Firleja wraz z jego inicjałami, znajdujemy jeszcze znak menniczy, którego po wejściu w życie rozporządzenia podskarbiego z 1598 r., ujednolicającego oznaczenia na trzygroszówkach, nie wolno było już wyryć. Jest nim herb Róża w tarczy wraz z inicjałami Hermana Rüdigera, który był zarządcą mennicy poznańskiej i bydgoskiej w latach 1596-91.

Monety wybite w zakładzie poznańskim były już kilkakrotnie prezentowane na tym blogu - zachęcam do lektury poświęconych im wpisów, z których można dowiedzieć się co nieco o tradycjach menniczych stolicy Wielkopolski. Tutaj skrótowo napiszę tylko, że sięgają one XII w. Za panowania Stefana Batorego, w 1584 r., Poznań doczekał się mennicy państwowej. W okresie rządów Zygmunta III bicie trojaków odbywało się w niej nieprzerwanie w latach 1588-1601.

W tym miejscu chciałbym jeszcze napisać kilka słów o kwestii, którą czasami już podejmowałem, a mianowicie aspektach estetycznych monety. Zachęca mnie do tego niedawne ukazanie się interesującej książki autorstwa Witolda Garbaczewskiego, wydanej z okazji jubileuszowej aukcji WCN, a zatytułowanej "Piękno monety polskiej". Zawarto w niej ciekawy opis korespondencji z 1578 r., w której znalazła się prośba o rychłe dostarczenie portretu Stefana Batorego w celu prawidłowego ukazania jego wizerunku na talarach, które miały zostać wybite w Olkuszu. Wiadomo również, że podobizna króla była wysyłana do Krakowa w celu jej zaakceptowania. Niewątpliwie prawidłowe ukazanie portretu monarchy było istotną kwestią, stąd pilna potrzeba uzyskania odpowiedniego wzorca, która nie zawsze mogła być natychmiast zaspokojona. Zazwyczaj widać dbałość o odwzorowanie szczegółów wyglądu króla Stefana nawet na stosunkowo drobnych monetach - zwłaszcza charakterystyczny układ owłosionych brodawek. Zresztą wobec niedoskonałości narzędzi rytowniczych, a niekiedy również niedostatku umiejętności rytownika stempla, musiał być to ważny środek służący nadaniu wizerunkowi jako takiego, choćby umownego, podobieństwa do faktycznego wyglądu.

Za panowania Zygmunta III, przy ogromnej produkcji menniczej licznych ośrodków, sytuacja ewidentnie wymknęła się spod kontroli. Obok bardzo korzystnych wizerunków, które wyszły spod ręki biegłych rytowników, pojawiały się wręcz cudaczne portrety (choć trzeba sprawiedliwie przyznać, że nawet na najgorszych starano się przedstawić wąsy i charakterystyczną, spiczastą bródkę). Najbardziej "radosne" przejawy ludowej twórczości można przypisać chyba niektórym emisjom lubelskim. Trojaki poznańskie charakteryzowały się bardzo dużą zmiennością wizerunków. Na awersie pierwszych egzemplarzy wybitych w 1588 r. dostrzec można podobieństwo królewskiej podobizny do portretu z monet poprzedniego monarchy - prawdopodobnie pracownicy mennicy nie otrzymali w porę wizerunku i użyć musieli "imaginacyi". Co można powiedzieć o prezentowanej wyżej odmianie graficznej? Na pewno nie jest to "pierwsza liga". Nie razi pokracznością, ale też daleko jej do najlepszych wizerunków Zygmunta III Wazy na trojakach. Rytownik stempla był solidnym, wyuczonym w swoim fachu rzemieślnikiem, choć z całą pewnością nie miał żyłki artysty.


***

A oto podsumowanie ostatniej ankiety. Pytanie brzmiało: "Jaki jest najważniejszy powód, dla którego zbierasz monety historyczne?". Odpowiedzi uczestników sondy wyglądały następująco:
Historia jest moją pasją - 36 głosów (48%)
Mam żyłkę kolekcjonera - 18 głosów (24%)
Są piękne - 12 głosów (16%)
Są cenne, mój zbiór jest też lokatą - 5 głosów (6%)
Są rzadkie i trudne do zdobycia - 1 głos (1%)
Inny powód - 1 głos (1%)
Nie zbieram monet historycznych - 2 głosy (2%)
Łącznie - 75 głosów. Wkrótce nowa ankieta!

piątek, 4 marca 2016

Trojak koronny Stanisława Augusta 1766

W poprzednim poście obszernie pisałem o czynnikach, które uczyniły z Rzeczypospolitej Obojga Narodów niedorozwinięty gospodarczo kraj pozbawiony silnego szkieletu w postaci wydolnej władzy centralnej. Dzisiaj będzie mniej historii gospodarczej i politycznej; wspomnę tylko, że znajdziemy się w punkcie naszych dziejów, w którym raczej nie było już żadnych szans na odwrócenie fatalnego biegu wypadków. Epoka saska ostatecznie przypieczętowała rozkład państwa polsko-litewskiego. Projekt kolonizacji Ukrainy już dawno załamał się, mimo że Korona posiadała jeszcze znaczne jej tereny na zachód od Dniepru. Jednak - parafrazując slogan z popularnej reklamy - to rosyjski projekt kolonialny, zwrócony oczywiście w przeciwnym geograficznie kierunku, był teraz "Sprite", nabierając impetu. Państwa ościenne coraz silniej ingerowały w bieg wydarzeń politycznych Korony i Litwy. Królowie Prus bezkarnie szmuglowali na nasze tereny fałszywą monetę, podczas gdy co wartościowszy pieniądz Rzeczypospolitej uciekał za granicę. Mimo tej fatalnej sytuacji, ostatni etap istnienia państwa miał być okresem gospodarczego ożywienia, a także przebudzenia części elit, dostrzegających jego dysfunkcje, którzy podjęli wysiłek reform, częściowo zrealizowanych. Sarmatyzm pozostawał jednak silnym prądem umysłowym - Jan Sowa we wspominanej w poprzednim wpisie książce cytuje zabawne teksty apologetów szlachecko-magnackiej oligarchii, którzy na niewiele lat przed ostatecznym jej upadkiem byli święcie przekonani o wyższości naszego ustroju nad sposobem, w jaki funkcjonowały państwa zachodniej Europy.

Nie będę tutaj rozwodził się na temat różnych aspektów reform stanisławowskich, nie podejmę również kwestii politycznych uwikłań ostatniego władcy Rzeczypospolitej, przez które w świadomości wielu osób jest on zdrajcą narodowym. Skupię się na pieniądzu. Jak wiemy, w epoce saskiej bito monetę praktycznie tylko w mennicach na terenie Saksonii. Sporadyczne emisje podejmowały miasta. W kraju brakowało pieniądza - dla współczesnego numizmatyka jest to nie tylko przykry fakt historyczny, świadczący o słabości gospodarki państwa, ale również jedna z przyczyn, dla których tak mało mamy dobrze zachowanych i pięknych monet z drugiej połowy XVII i pierwszej połowy XVIII wieku (zawsze uderza mnie ubóstwo cechujące drobną i średnią monetę Jana III Sobieskiego, uznawanego przecież za wybitnego władcę). A przecież właśnie przełom tych stuleci, faza przejściowa między barokiem i klasycyzmem w sztuce, obfitował na Zachodzie w przepiękne wyroby mennicze. Widać to również po naszych, niestety nieosiągalnych dla przeciętnego kolekcjonera, monetach grubych i medalach okolicznościowych. Niestety, folwarczno-pańszczyźniana, w niewielkim stopniu utowarowiona gospodarka Rzeczypospolitej - w której miliony chłopów były zaopatrywane w podstawowe usługi i produkty przez lokalnych magnatów, a miasta ledwie dyszały - nie potrzebowała dużo pieniądza (aczkolwiek, jak już wspomniałem, i tak było go w obiegu zbyt mało). Epoka stanisławowska zastała więc rynek pieniężny wydrenowany, z dużą ilością podłego, a nieraz i fałszywego pieniądza obcego. Na ziemiach Polski i Litwy obiegały w dalszym ciągu nawet boratynki (podłe szelągi miedziane o masie znacznie zaniżonej w stosunku do wartości nominalnej) i tymfy (niepełnowartościowe złotówki srebrne) z epoki Jana Kazimierza Wazy(!).

Dlatego zmiany, do których zobowiązał nowego króla sejm konwokacyjny w związku z podjętą uchwałą "O mennicy i monecie", miały charakter wręcz rewolucyjny. Zaprojektowano w znacznej mierze od nowa system pieniężny, w którym przyjęto za podstawę do bicia monet srebrnych grzywnę kolońską (233,8g), zaś dla monet miedzianych funt koloński (467g). Ustalono, że złotówka będzie równać się wartością czterem groszom srebrnym lub trzydziestu miedzianym. Wprowadzono relację wartości złota do srebra na poziomie 1:14,27. Wkrótce okazało się jednak, że srebro było przewartościowane, co skutkowało niemal do końca istnienia państwa "wykrwawianiem się" naszego rynku pieniężnego - większość pięknych monet srebrnych wywożono za granicę, gdzie można było za nie nabyć więcej złota. Mimo słabości państwa i niewydolności systemu instytucji odpowiedzialnych za pobór podatków i dbanie o skarb państwa, udało się w 1766 r. uruchomić kantory skarbowe w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Kamieńcu, Zamościu, Dubnie, Brodach, Dybowie i Puławach. Wymieniały one stare i obce monety na nowo emitowane. Jeden nowy grosz sprzedawano za cztery boratynki.

Emisją monet miedzianych - groszy i ich wielokrotności - zajęła się mennica krakowska, podczas gdy warszawskiej powierzono bicie monety srebrnej. Wprowadzono pełnowartościową, dość okazałą i estetyczną monetę miedzianą, której przykład - trojaka z 1766 r. - prezentuję poniżej. To mój nowy nabytek, wylicytowany na ostatniej aukcji WCN. Monety trzygroszowe o takim wizerunku, przedstawiającym króla w zbroi z orderem Orła Białego, bito tylko w latach 1765-66.

Aw: STANISŁAW AUGUST Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITWY


Rw: GROSZ POLSKI POTRÓJNY 1766


Na awersie widzimy bardzo dopracowany wizerunek królewski, podczas gdy rewers zdobi ukoronowana pięciopolowa tarcza ze zdwojonymi godłami Korony i Litwy oraz herbem Ciołek Poniatowskich. Skrót "G" pod tarczą odnosi się do barona Gartenberga, zarządcy mennicy. Moneta figuruje w katalogu Igera pod pozycją K.66.1 i posiada stopień rzadkości R1. Katalogowo waży 11,69g, a jej średnica wynosi 26mm.

W 1768 r. mennica krakowska została zajęta i złupiona przez konfederatów barskich. Skutkiem tego była jej likwidacja - urządzenia mennicze spławiono Wisłą do Warszawy, gdzie przejął je zakład stołeczny. W ten sposób zakończył się wielowiekowy okres aktywności menniczej Krakowa, za którego początki przyjmuje się panowanie Bolesława Śmiałego. W następnych latach podejmowano jeszcze próby usprawnienia systemu pieniężnego, niestety - jak już wyżej wspomniałem - bez większych skutków.

sobota, 5 grudnia 2015

Kopiejka Władysława Zygmuntowicza Wazy

Po długiej wirtualnej nieobecności powracam z moim nowym, dość nietypowym nabytkiem. Motywem nabycia tej monetki do kolekcji nie była - jak może ktoś mógłby sobie pomyśleć - chęć posiadania numizmatu w jakikolwiek sposób związanego z postacią Władysława IV Wazy. Owszem, z moim budżetem nie mam nawet co marzyć o licytowaniu na aukcjach wspaniałych monet talarowych czy dukatowych, które jako jedyne były bite za jego panowania w mennicach Rzeczypospolitej, w związku z uchwałą sejmową zakazującą bicia monety drobnej. Jednak moja chęć zapoznania się z tym numizmatycznym kuriozum (być może trochę przesadzam - są w naszej historii monety zdecydowanie bardziej osobliwe, jak choćby te z napisami hebrajskimi z okresu rozbicia dzielnicowego) wynikła z czegoś zupełnie innego.

Jakiś czas temu na jednym z forów kolekcjonerskich ktoś zamieścił wzmiankę o tzw. hołdzie ruskim z 1611 r., oceniając, że jest to ważne i pozytywne wydarzenie w naszej historii: oto wielka Ruś musiała ukorzyć się przed polskim władcą, kiedy Wazowie, wykorzystując zamęt nazywany okresem Wielkiej Smuty, zajęli w 1610 r. Moskwę i osadzili na tronie księcia Władysława. Ja zaoponowałem, wskazując na negatywne strony tego wydarzenia. Po pierwsze, skutkowało niechęcią Rosjan do nas, która niewątpliwie oddziaływała (oddziałuje?) przez długi czas po tym, jak w 1613 r. zamęt w państwie moskiewskim dobiegł końca. Drugi mój argument związany był z interpretacją polityczno-gospodarczej historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tak jak chyba najpełniej wyłożył ją w swojej książce pt. "Fantomowe ciało króla" Jan Sowa. W świetle ustaleń licznych historyków, na których ten autor się powołuje, można uznać zajęcie Moskwy za przejaw niekorzystnej tendencji, jaką była ekspansja Rzeczypospolitej w kierunku wschodnim, którą z kolei można uzasadniać fatalnym kierunkiem polityki ekonomicznej, jaką obrało nasze państwo (a ściśle dominująca w nim politycznie grupa ludności) właściwie już w końcu XV w. Najkrócej, kierunek ten polegał na oparciu naszej gospodarki na produkcji płodów rolnych, głównie zbóż, oraz podstawowych surowców takich jak drewno, i sprzedawaniu ich za pośrednictwem portu gdańskiego oraz niderlandzkich kupców na Zachód. Sprawa jest dość powszechnie znana, jednak wydaje mi się, że wiele osób w Polsce po ukończeniu dwunastu klas szkół podstawowych i ponadpodstawowych żyje w przekonaniu, iż jeszcze za Jana III Sobieskiego, bijąc Turków pod Wiedniem, byliśmy nie lada potęgą, a wszystko zepsuło się dopiero później w epoce saskiej. Sowa pokazuje, jak bardzo przyjęty model gospodarczy sabotował nasz rozwój według modelu obranego przez państwa zachodnie, przytaczając bardzo mocne tezy głoszące, iż Rzeczpospolita była de facto gospodarczo kolonią w obrębie tworzącego się światowego systemu gospodarczego, a politycznie - trupem (w wersji ładniejszej: fantomem), i to już od czasu ustanowienia wolnej elekcji. Jako że trochę pokłóciłem się na wspomnianym forum z wyznawcą naiwnej wersji naszej narodowej historii, zachęciło mnie to do uważnej lektury liczącej ponad pięćset stron książki Sowy, a także nabycia i zaprezentowania kopiejki księcia Władysława Zygmuntowicza. Dlatego dzisiejszy wpis będzie miał dwie części: pierwszą, jak zawsze, numizmatyczną oraz drugą, przybliżającą nieco mój pogląd na (bez)sensowność całego przedsięwzięcia, którego owocem jest prezentowany numizmat.

Kopiejki z tytulaturą Władysława Zygmuntowicza Wazy bito w latach 1610-1612 głównie w mennicy w Moskwie, po tym jak w sierpniu 1610 r. zawarto porozumienie między Dumą i polskimi najeźdźcami w sprawie osadzenia na carskim tronie czternastoletniego Władysława. Za Adamem Dylewskim wspomnę, że kopiejki te, bite w srebrze, miały wartością odpowiadać polskiemu półtorakowi (oczywiście jeszcze nie bitemu w postaci fizycznie istniejącej monety, ale wymienianemu już wówczas w dokumentach jako jednostka obrachunkowa). Monetki takie produkowano według starej ruskiej technologii, a mianowicie z odcinanych z drutu srebrnego i rozklepywanych kawałków, przez co - jak widzimy na poniższych zdjęciach - ich kształt daleki był od kolistego. Często nazywa się je zresztą potocznie "łezkami". Dodam, że jeszcze nie miałem w swoim zbiorze tak drobnego numizmatu. Waży zaledwie 0,62g (katalogowo 0,68g), a jego wymiary to ok. 14x11mm. Istna pchełka. Dylewski pisze w swojej książce, że emisja początkowo przebiegała za zgodą Dumy, potem jednak sytuacja zaczęła się komplikować - ostatecznie doszło do obrabowania skarbca przez polską załogę, która zamknęła się na Kremlu, oblężona przez wojsko ruskie. Polski emitent dodatkowo zaniżył wagę i próbę tych monet, co nie zdarzyło się przez wcześniejsze sto lat(!). Kopiejki Władysława bito do maja 1612 r. Oto, jak moneta prezentuje się w znacznym powiększeniu:

AWERS: beznapisowy, wizerunek jeźdźca z włócznią


REWERS: CAR I WIELKIJ KNAZ' WLADISLAW ZIGIMONTOWICZ WSIEJA RUSI


Powyższą tytulaturę przytaczam za Dylewskim "w ciemno", gdyż pomimo znajomości współczesnej cyrylicy nie potrafię doszukać się tego napisu na monecie. Legenda rewersu jest zresztą ewidentnie niekompletna. To tyle w kwestiach numizmatycznych. Przejdźmy zatem do drugiej części, w której postaram się wytłumaczyć, czemu tak bezwzględnie krytykuję politykę Wazów, skutkiem czego na rzeczonym forum zostałem oskarżony o bycie pożytecznym idiotą Putina, sowieckim agentem i frajerem, który nie zauważył, że żyjemy w wolnym kraju i nie musimy przejmować się tym, co inni o nas myślą. Pominę pewien argument, którego użyłem w dyskusji, gdyż jest on silnie subiektywny - mianowicie, że w granicach rozsądku warto być przyzwoitym chyba również na poziomie relacji między narodami. Zbrojnego wkroczenia do Moskwy nie jestem w stanie uznać za przykład wojny sprawiedliwej. Ten dylemat pozostawiam osobistemu osądowi czytelnika. Uważam, że dysponuję znacznie istotniejszymi i obiektywnymi argumentami.

Zacznę od tego, że nie zamierzam wyżywać się na Wazach - przecież zgodnie ze statutami henrykowskimi legalnie mogli oni dysponować armią składającą się z maksymalnie trzech tysięcy żołnierzy(!). Przeciętny magnat posiadał armię stanowiącą wielokrotność tej liczby. Więc jak tu mówić w ogóle o polityce zagranicznej polsko-litewskiego monarchy? W jaki sposób doszło do tej absurdalnej sytuacji, w której król był primus inter pares wśród możnej szlachty, a Radziwiłłowie, Sapiehowie i cała reszta posiadali de facto własne państwa, prowadząc samodzielną politykę, nierzadko sprzeczną z interesami Rzeczypospolitej? Nie można wskazać tu jednoznacznej cezury, gdyż mówimy o długotrwałych procesach, które zepchnęły państwo polsko-litewskie w osobliwą formę niebytu. Można jednak zaryzykować wskazanie pewnych konkretnych wydarzeń, które umożliwiły ów "rozwój niedorozwoju". Taką datą powinien być rok 1466, w którym uzyskaliśmy dostęp do portu w Gdańsku w wyniku wygranej wojny trzynastoletniej. Zapoczątkowało to proces ekonomicznego wzmacniania się zamożnej szlachty (magnaterii), która ostatecznie w kilka dekad wypracowała wyraźną przewagę nad szlachtą średnią, niwecząc szanse na rozwój nowoczesnej monarchii, jaką niósł ze sobą ruch egzekucyjny. Uzyskała bowiem możliwość transportu rzekami zbóż i korzystnej ich sprzedaży na Zachód w gdańskim porcie. Oczywiście nie wzięło się to znikąd: już w konstrukcji feudalizmu, jaki wykształcił się na ziemiach polskich w średniowieczu, tkwiły zalążki późniejszej hegemonii magnatów. Znacznie słabsze zobowiązania wasali wobec seniora (króla) czy zasada dziedziczenia przez nich posiadanych ziemi (własność alodialna zamiast lennej) sprawiły, że szybko znaczniejsza szlachta uzyskała przewagę nad pozostałymi klasami społecznymi, do czego nie doszło na Zachodzie. Mogła więc swobodnie dyktować warunki, na jakich zorganizowano rodzące się nowożytne państwo polskie. Postawiono na najprostsze źródło bogactwa: płody rolne i inne podstawowe surowce, jak na przykład drewno. W krajach na zachód od Łaby możni posiadacze ziemscy nie mieli tak łatwo - musieli uznać ugruntowaną pozycję mieszczan, respektować wolność uzyskaną przez chłopów, a przede wszystkim - pozostawać silnie podporządkowani władzy królewskiej. Nie opłacała im się również produkcja rolna - mniej było ziem pod uprawy, do tego brakowało darmowych rąk chłopów pańszczyźnianych. Odchodzono więc od upraw na rzecz bardziej wydajnej - i pozwalającej na pełniejsze zaspokojenie potrzeb żywieniowych populacji - hodowli. Kto chciał się bogacić, musiał kombinować - stawiano na handel morski, co zaowocowało gospodarczą potęgą najpierw miast północnych Włoch, a potem Portugalii, Niderlandów i Wielkiej Brytanii. Tutaj ciekawostka ważna w kontekście naszych rozważań: czy któryś z tych europejskich, a potem globalnych hegemonów był w swoich rdzennych granicach (o koloniach tutaj nie mówimy, bo to nie jest istotne) ogromnym powierzchniowo państwem "od morza do morza"? Ano właśnie...

Tymczasem na ziemiach Rzeczypospolitej począwszy od przełomu XV i XVI w. można szlachta podporządkowała sobie inne warstwy społeczne, a króla spacyfikowała do tego stopnia, że po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów przestał on być tak naprawdę monarchą w pełnym tego słowa znaczeniu (w tej nieco bardziej skomplikowanej sprawie odsyłam do koncepcji dwóch ciał króla wykładanej w książce Sowy - tutaj napiszę jedynie, że zabrakło "politycznego ciała" króla, tego, które decydowało o potędze, majestacie i ciągłości monarchii; pozostało jedynie ciało fizyczne i śmiertelne). Wracając do kwestii ekonomicznych: wytworzył się fatalny w skutkach model gospodarki - ekstensywny, to znaczy oparty nie na wzroście wydajności, ale angażowaniu coraz większych zasobów. W tym przypadku chodziło o ręce do pracy, stąd drastyczny wzrost ucisku pańszczyźnianego chłopów od XVII w. (skutkującego poważnym spadkiem wydajności rolnictwa), oraz areał ziem uprawnych. Symptomem zaniechania dążenia do intensyfikacji rolnictwa i innych dziedzin gospodarki są statystyki importu towarów: magnaci nabywali na Zachodzie dobra luksusowe służące konsumpcji w "europejskim" stylu, zapominając całkiem o zbędnych z ich perspektywy innowacjach technologicznych, służących przykładowo poprawie efektywności upraw. I tu dochodzimy do problemu, od którego wyszliśmy: ekspansji na wschód. W opisanym wyżej kontekście logicznej - gospodarka o charakterze ekstensywnym tego potrzebowała - ale czy rzeczywiście korzystnej?

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że można szlachta nie podporządkowała sobie reszty społeczeństwa i monarchy. Musiała podzielić się władzą z mieszczaństwem, zamiast - tak jak niestety było naprawdę w naszej historii - tłamsić je, wprowadzając szereg praw ograniczających drastycznie możliwość rozwoju miast, eliminując polskich kupców z obrotu handlowego z Niderlandami (w pewnym momencie prawnie zabroniono im prowadzenia handlu zagranicznego!), samodzielnie w swoich folwarkach prowadząc manufaktury, co sprawiło, że nie mógł powstać odpowiednio chłonny rynek towarów rzemieślniczych, czy wiążąc chłopów z ziemią, co uniemożliwiło ich napływ do miast i tworzenie się, wzorem Zachodu, wczesnego proletariatu. Czy wówczas Rzeczpospolita również parłaby na wschód? Pomijam tu kwestie drugorzędne, takie jak chęć Wazów do nawrócenia Rusi na katolicyzm. Być może w tak zarysowanej wersji historii losy naszej ojczyzny potoczyłyby się inaczej. Być może część szlachty, przy współpracy z mieszczaństwem, zwróciłaby uwagę na perspektywy, jakie otwierała, pogardzana w ramach kultury sarmackiej, żegluga morska? Wtedy może nie zadowolono by się częściowym podporządkowaniem Prus, ale - gdy była taka polityczna okazja w latach 20. XVI w. - ostatecznie zlikwidowano to państwo? Może dzięki rozwojowi handlu morskiego zwrócono by uwagę na zyski, jakie przynosi przemysł manufakturowy i poszlibyśmy szlakiem rozwoju, jaki obrała Szwecja? Powstałby przemysł, wczesny kapitalizm, a ziemie Polski nie stałyby się rolniczą kolonią Europy, co umożliwiłoby nam awans ze statusu tzw. "peryferii" (zgodnie z pojęciami teorii zależności), dostarczających "rdzeniowi" światowego systemu gospodarczego jedynie najmniej przetworzonych, a przez to dających najmniejsze bogactwo, towarów? Wszystko to gdybanie. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że istnieją naprawdę ważkie argumenty (w książce Sowy jest ich naturalnie o wiele więcej, niż w tym bardzo skrótowym streszczeniu niektórych jego tez) przemawiające na rzecz opinii, że nie mamy czego świętować wspominając "hołd ruski". Owszem, byliśmy kolosem, ale na glinianych nogach. Dalsze losy Rzeczypospolitej większości z nas są dobrze znane. Upadek państwa polsko-litewskiego nie zaczął się jednak za panowania dynastii Wettinów. Kto nadal mi nie wierzy, niech poczyta książkę Sowy. Jest to naprawdę fascynująca lektura.