sobota, 5 grudnia 2015

Kopiejka Władysława Zygmuntowicza Wazy

Po długiej wirtualnej nieobecności powracam z moim nowym, dość nietypowym nabytkiem. Motywem nabycia tej monetki do kolekcji nie była - jak może ktoś mógłby sobie pomyśleć - chęć posiadania numizmatu w jakikolwiek sposób związanego z postacią Władysława IV Wazy. Owszem, z moim budżetem nie mam nawet co marzyć o licytowaniu na aukcjach wspaniałych monet talarowych czy dukatowych, które jako jedyne były bite za jego panowania w mennicach Rzeczypospolitej, w związku z uchwałą sejmową zakazującą bicia monety drobnej. Jednak moja chęć zapoznania się z tym numizmatycznym kuriozum (być może trochę przesadzam - są w naszej historii monety zdecydowanie bardziej osobliwe, jak choćby te z napisami hebrajskimi z okresu rozbicia dzielnicowego) wynikła z czegoś zupełnie innego.

Jakiś czas temu na jednym z forów kolekcjonerskich ktoś zamieścił wzmiankę o tzw. hołdzie ruskim z 1611 r., oceniając, że jest to ważne i pozytywne wydarzenie w naszej historii: oto wielka Ruś musiała ukorzyć się przed polskim władcą, kiedy Wazowie, wykorzystując zamęt nazywany okresem Wielkiej Smuty, zajęli w 1610 r. Moskwę i osadzili na tronie księcia Władysława. Ja zaoponowałem, wskazując na negatywne strony tego wydarzenia. Po pierwsze, skutkowało niechęcią Rosjan do nas, która niewątpliwie oddziaływała (oddziałuje?) przez długi czas po tym, jak w 1613 r. zamęt w państwie moskiewskim dobiegł końca. Drugi mój argument związany był z interpretacją polityczno-gospodarczej historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów, tak jak chyba najpełniej wyłożył ją w swojej książce pt. "Fantomowe ciało króla" Jan Sowa. W świetle ustaleń licznych historyków, na których ten autor się powołuje, można uznać zajęcie Moskwy za przejaw niekorzystnej tendencji, jaką była ekspansja Rzeczypospolitej w kierunku wschodnim, którą z kolei można uzasadniać fatalnym kierunkiem polityki ekonomicznej, jaką obrało nasze państwo (a ściśle dominująca w nim politycznie grupa ludności) właściwie już w końcu XV w. Najkrócej, kierunek ten polegał na oparciu naszej gospodarki na produkcji płodów rolnych, głównie zbóż, oraz podstawowych surowców takich jak drewno, i sprzedawaniu ich za pośrednictwem portu gdańskiego oraz niderlandzkich kupców na Zachód. Sprawa jest dość powszechnie znana, jednak wydaje mi się, że wiele osób w Polsce po ukończeniu dwunastu klas szkół podstawowych i ponadpodstawowych żyje w przekonaniu, iż jeszcze za Jana III Sobieskiego, bijąc Turków pod Wiedniem, byliśmy nie lada potęgą, a wszystko zepsuło się dopiero później w epoce saskiej. Sowa pokazuje, jak bardzo przyjęty model gospodarczy sabotował nasz rozwój według modelu obranego przez państwa zachodnie, przytaczając bardzo mocne tezy głoszące, iż Rzeczpospolita była de facto gospodarczo kolonią w obrębie tworzącego się światowego systemu gospodarczego, a politycznie - trupem (w wersji ładniejszej: fantomem), i to już od czasu ustanowienia wolnej elekcji. Jako że trochę pokłóciłem się na wspomnianym forum z wyznawcą naiwnej wersji naszej narodowej historii, zachęciło mnie to do uważnej lektury liczącej ponad pięćset stron książki Sowy, a także nabycia i zaprezentowania kopiejki księcia Władysława Zygmuntowicza. Dlatego dzisiejszy wpis będzie miał dwie części: pierwszą, jak zawsze, numizmatyczną oraz drugą, przybliżającą nieco mój pogląd na (bez)sensowność całego przedsięwzięcia, którego owocem jest prezentowany numizmat.

Kopiejki z tytulaturą Władysława Zygmuntowicza Wazy bito w latach 1610-1612 głównie w mennicy w Moskwie, po tym jak w sierpniu 1610 r. zawarto porozumienie między Dumą i polskimi najeźdźcami w sprawie osadzenia na carskim tronie czternastoletniego Władysława. Za Adamem Dylewskim wspomnę, że kopiejki te, bite w srebrze, miały wartością odpowiadać polskiemu półtorakowi (oczywiście jeszcze nie bitemu w postaci fizycznie istniejącej monety, ale wymienianemu już wówczas w dokumentach jako jednostka obrachunkowa). Monetki takie produkowano według starej ruskiej technologii, a mianowicie z odcinanych z drutu srebrnego i rozklepywanych kawałków, przez co - jak widzimy na poniższych zdjęciach - ich kształt daleki był od kolistego. Często nazywa się je zresztą potocznie "łezkami". Dodam, że jeszcze nie miałem w swoim zbiorze tak drobnego numizmatu. Waży zaledwie 0,62g (katalogowo 0,68g), a jego wymiary to ok. 14x11mm. Istna pchełka. Dylewski pisze w swojej książce, że emisja początkowo przebiegała za zgodą Dumy, potem jednak sytuacja zaczęła się komplikować - ostatecznie doszło do obrabowania skarbca przez polską załogę, która zamknęła się na Kremlu, oblężona przez wojsko ruskie. Polski emitent dodatkowo zaniżył wagę i próbę tych monet, co nie zdarzyło się przez wcześniejsze sto lat(!). Kopiejki Władysława bito do maja 1612 r. Oto, jak moneta prezentuje się w znacznym powiększeniu:

AWERS: beznapisowy, wizerunek jeźdźca z włócznią


REWERS: CAR I WIELKIJ KNAZ' WLADISLAW ZIGIMONTOWICZ WSIEJA RUSI


Powyższą tytulaturę przytaczam za Dylewskim "w ciemno", gdyż pomimo znajomości współczesnej cyrylicy nie potrafię doszukać się tego napisu na monecie. Legenda rewersu jest zresztą ewidentnie niekompletna. To tyle w kwestiach numizmatycznych. Przejdźmy zatem do drugiej części, w której postaram się wytłumaczyć, czemu tak bezwzględnie krytykuję politykę Wazów, skutkiem czego na rzeczonym forum zostałem oskarżony o bycie pożytecznym idiotą Putina, sowieckim agentem i frajerem, który nie zauważył, że żyjemy w wolnym kraju i nie musimy przejmować się tym, co inni o nas myślą. Pominę pewien argument, którego użyłem w dyskusji, gdyż jest on silnie subiektywny - mianowicie, że w granicach rozsądku warto być przyzwoitym chyba również na poziomie relacji między narodami. Zbrojnego wkroczenia do Moskwy nie jestem w stanie uznać za przykład wojny sprawiedliwej. Ten dylemat pozostawiam osobistemu osądowi czytelnika. Uważam, że dysponuję znacznie istotniejszymi i obiektywnymi argumentami.

Zacznę od tego, że nie zamierzam wyżywać się na Wazach - przecież zgodnie ze statutami henrykowskimi legalnie mogli oni dysponować armią składającą się z maksymalnie trzech tysięcy żołnierzy(!). Przeciętny magnat posiadał armię stanowiącą wielokrotność tej liczby. Więc jak tu mówić w ogóle o polityce zagranicznej polsko-litewskiego monarchy? W jaki sposób doszło do tej absurdalnej sytuacji, w której król był primus inter pares wśród możnej szlachty, a Radziwiłłowie, Sapiehowie i cała reszta posiadali de facto własne państwa, prowadząc samodzielną politykę, nierzadko sprzeczną z interesami Rzeczypospolitej? Nie można wskazać tu jednoznacznej cezury, gdyż mówimy o długotrwałych procesach, które zepchnęły państwo polsko-litewskie w osobliwą formę niebytu. Można jednak zaryzykować wskazanie pewnych konkretnych wydarzeń, które umożliwiły ów "rozwój niedorozwoju". Taką datą powinien być rok 1466, w którym uzyskaliśmy dostęp do portu w Gdańsku w wyniku wygranej wojny trzynastoletniej. Zapoczątkowało to proces ekonomicznego wzmacniania się zamożnej szlachty (magnaterii), która ostatecznie w kilka dekad wypracowała wyraźną przewagę nad szlachtą średnią, niwecząc szanse na rozwój nowoczesnej monarchii, jaką niósł ze sobą ruch egzekucyjny. Uzyskała bowiem możliwość transportu rzekami zbóż i korzystnej ich sprzedaży na Zachód w gdańskim porcie. Oczywiście nie wzięło się to znikąd: już w konstrukcji feudalizmu, jaki wykształcił się na ziemiach polskich w średniowieczu, tkwiły zalążki późniejszej hegemonii magnatów. Znacznie słabsze zobowiązania wasali wobec seniora (króla) czy zasada dziedziczenia przez nich posiadanych ziemi (własność alodialna zamiast lennej) sprawiły, że szybko znaczniejsza szlachta uzyskała przewagę nad pozostałymi klasami społecznymi, do czego nie doszło na Zachodzie. Mogła więc swobodnie dyktować warunki, na jakich zorganizowano rodzące się nowożytne państwo polskie. Postawiono na najprostsze źródło bogactwa: płody rolne i inne podstawowe surowce, jak na przykład drewno. W krajach na zachód od Łaby możni posiadacze ziemscy nie mieli tak łatwo - musieli uznać ugruntowaną pozycję mieszczan, respektować wolność uzyskaną przez chłopów, a przede wszystkim - pozostawać silnie podporządkowani władzy królewskiej. Nie opłacała im się również produkcja rolna - mniej było ziem pod uprawy, do tego brakowało darmowych rąk chłopów pańszczyźnianych. Odchodzono więc od upraw na rzecz bardziej wydajnej - i pozwalającej na pełniejsze zaspokojenie potrzeb żywieniowych populacji - hodowli. Kto chciał się bogacić, musiał kombinować - stawiano na handel morski, co zaowocowało gospodarczą potęgą najpierw miast północnych Włoch, a potem Portugalii, Niderlandów i Wielkiej Brytanii. Tutaj ciekawostka ważna w kontekście naszych rozważań: czy któryś z tych europejskich, a potem globalnych hegemonów był w swoich rdzennych granicach (o koloniach tutaj nie mówimy, bo to nie jest istotne) ogromnym powierzchniowo państwem "od morza do morza"? Ano właśnie...

Tymczasem na ziemiach Rzeczypospolitej począwszy od przełomu XV i XVI w. można szlachta podporządkowała sobie inne warstwy społeczne, a króla spacyfikowała do tego stopnia, że po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów przestał on być tak naprawdę monarchą w pełnym tego słowa znaczeniu (w tej nieco bardziej skomplikowanej sprawie odsyłam do koncepcji dwóch ciał króla wykładanej w książce Sowy - tutaj napiszę jedynie, że zabrakło "politycznego ciała" króla, tego, które decydowało o potędze, majestacie i ciągłości monarchii; pozostało jedynie ciało fizyczne i śmiertelne). Wracając do kwestii ekonomicznych: wytworzył się fatalny w skutkach model gospodarki - ekstensywny, to znaczy oparty nie na wzroście wydajności, ale angażowaniu coraz większych zasobów. W tym przypadku chodziło o ręce do pracy, stąd drastyczny wzrost ucisku pańszczyźnianego chłopów od XVII w. (skutkującego poważnym spadkiem wydajności rolnictwa), oraz areał ziem uprawnych. Symptomem zaniechania dążenia do intensyfikacji rolnictwa i innych dziedzin gospodarki są statystyki importu towarów: magnaci nabywali na Zachodzie dobra luksusowe służące konsumpcji w "europejskim" stylu, zapominając całkiem o zbędnych z ich perspektywy innowacjach technologicznych, służących przykładowo poprawie efektywności upraw. I tu dochodzimy do problemu, od którego wyszliśmy: ekspansji na wschód. W opisanym wyżej kontekście logicznej - gospodarka o charakterze ekstensywnym tego potrzebowała - ale czy rzeczywiście korzystnej?

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że można szlachta nie podporządkowała sobie reszty społeczeństwa i monarchy. Musiała podzielić się władzą z mieszczaństwem, zamiast - tak jak niestety było naprawdę w naszej historii - tłamsić je, wprowadzając szereg praw ograniczających drastycznie możliwość rozwoju miast, eliminując polskich kupców z obrotu handlowego z Niderlandami (w pewnym momencie prawnie zabroniono im prowadzenia handlu zagranicznego!), samodzielnie w swoich folwarkach prowadząc manufaktury, co sprawiło, że nie mógł powstać odpowiednio chłonny rynek towarów rzemieślniczych, czy wiążąc chłopów z ziemią, co uniemożliwiło ich napływ do miast i tworzenie się, wzorem Zachodu, wczesnego proletariatu. Czy wówczas Rzeczpospolita również parłaby na wschód? Pomijam tu kwestie drugorzędne, takie jak chęć Wazów do nawrócenia Rusi na katolicyzm. Być może w tak zarysowanej wersji historii losy naszej ojczyzny potoczyłyby się inaczej. Być może część szlachty, przy współpracy z mieszczaństwem, zwróciłaby uwagę na perspektywy, jakie otwierała, pogardzana w ramach kultury sarmackiej, żegluga morska? Wtedy może nie zadowolono by się częściowym podporządkowaniem Prus, ale - gdy była taka polityczna okazja w latach 20. XVI w. - ostatecznie zlikwidowano to państwo? Może dzięki rozwojowi handlu morskiego zwrócono by uwagę na zyski, jakie przynosi przemysł manufakturowy i poszlibyśmy szlakiem rozwoju, jaki obrała Szwecja? Powstałby przemysł, wczesny kapitalizm, a ziemie Polski nie stałyby się rolniczą kolonią Europy, co umożliwiłoby nam awans ze statusu tzw. "peryferii" (zgodnie z pojęciami teorii zależności), dostarczających "rdzeniowi" światowego systemu gospodarczego jedynie najmniej przetworzonych, a przez to dających najmniejsze bogactwo, towarów? Wszystko to gdybanie. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że istnieją naprawdę ważkie argumenty (w książce Sowy jest ich naturalnie o wiele więcej, niż w tym bardzo skrótowym streszczeniu niektórych jego tez) przemawiające na rzecz opinii, że nie mamy czego świętować wspominając "hołd ruski". Owszem, byliśmy kolosem, ale na glinianych nogach. Dalsze losy Rzeczypospolitej większości z nas są dobrze znane. Upadek państwa polsko-litewskiego nie zaczął się jednak za panowania dynastii Wettinów. Kto nadal mi nie wierzy, niech poczyta książkę Sowy. Jest to naprawdę fascynująca lektura.

piątek, 8 maja 2015

Trojak koronny Zygmunta III Lublin 1598

Po dłuższej przerwie wracam na moment do blogowania. Od ostatniej aukcji stacjonarnej WCN upłynęło już trochę czasu, i być może jakiś czytelnik mógł dojść do wniosku, że skoro nie publikuję nowego posta, to nic nie udało mi się wylicytować. A jednak: mam do zaprezentowania jeden skromny nabytek. Brak czasu nie pozwalał na szybsze zamieszczenie wpisu. Przyznaję, że nie będzie to nic nowego: o mennicy lubelskiej, która przez kilka lat w ostatniej dekadzie XVI w. wybijała trojaki (spośród których wiele typów jest obecnie łatwych do zdobycia) oraz grosze i szóstaki (już nie tak łatwo dostępne dla współczesnych kolekcjonerów) było już na blogu dwukrotnie. Teraz nie mam nic nowego do dodania - wylicytowana monetka to ten sam rocznik, co egzemplarz opisany w tym poście. Tam również znalazła się garść informacji o epizodzie menniczym miasta Lublina, a z resztą informacji na ten temat można zapoznać się tutaj. Przyjrzyjmy się więc zdobytemu numizmatowi.

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: GROSZ SREBRNY POTRÓJNY KRÓLESTWA POLSKIEGO


Monetka od poprzednio prezentowanego egzemplarza z 1598 r. różni się tym, że na rewersie układ oznaczeń menniczych jest w pełni zgodny z rozporządzeniem wprowadzonym w tym roku: widzimy herb Lewart podskarbiego wielkiego koronnego Jana Firleja (zabrakło go z jakichś powodów na tamtej sztuce), po jego lewej stronie literę "L" oznaczającą miasto emisji, po prawej zaś dwie ostatnie cyfry daty. Poza tym typowy napis polowy w trzech liniach, a nad nim godła Korony i Litwy ze Snopkiem Wazów pośrodku; na samej zaś górze nominał.

Numizmat jest ładnie zachowany - według WCN posiada II stopień, z czym można się moim zdaniem zgodzić. Co ważne, pokrywa go raczej naturalna patyna. Liczba intensywnie kolorowych trojaków Zygmunta III na ostatniej aukcji niestety nie zmniejszyła się w porównaniu do kilku poprzednich; nadal trudno dać mi wiarę, że są to wszystko naturalnie barwne monety, więc nawet nie próbuję ich licytować. Ta odmiana (L.98.2a) w katalogu Igera posiada stopień rzadkości R.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Półtorak Zygmunta III 1614

Aukcja elektroniczna 59e WCN-u za nami, a mnie udało się wylicytować jedną, drobną monetkę - półtoraka z 1614 r. Nie jest to taki sobie pierwszy lepszy półtorak, ale najwcześniejsza emisja fizycznego pieniądza o nominale półtora grosza - przeprowadzona kilkanaście lat po tym, jak w taryfie monet obcych Kaspra Rytkiera pod tą nazwą umieszczone zostały grosze niemieckie o nominale 1/24 talara. Monetę tę można już na pierwszy rzut oka odróżnić od wszystkich innych emisji półtoraków koronnych: na awersie, zamiast tarczy pięciopolowej ze zdwojonymi godłami Korony i Litwy oraz herbem snopek Wazów, przedstawiono dużego orła z wpisanym w niego snopkiem. Oto, jak wygląda ten rzadki typ półtoraka:

AWERS: ZYGMUNT III Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI WIELKI KSIĄŻĘ LITEWSKI


REWERS: MONETA NOWA KRÓLESTWA POLSKIEGO


Półtoraki, które w drugiej połowie panowania Zygmunta III Wazy zastąpiły grosze w roli podstawowego nominału drobnej monety, stanowiły dość nieoczekiwaną odpowiedź mennic koronnych na szybko udaremnioną akcję emisji groszy, jaką podjął elektor brandenburski Jan Zygmunt w zakładzie w Drezdenku w 1612 r. Bite tam grosze z podłego srebra, z pięciopolową tarczą brandenburską na awersie i jabłkiem panowania na rewersie, z nominałem "24" (oznaczającym 1/24 talara), miały w zamyśle tego władcy trafiać na rynek Rzeczypospolitej. Wydarzenie to wpisywało się w ogólnoeuropejskie tendencje psucia pieniądza, związane z szalejącą inflacją będącą skutkiem rewolucji cen; jej pierwotną przyczynę stanowiło sprowadzanie dużych ilości złota i srebra z Nowego Świata. W chwili, o której teraz piszę, największy zamęt menniczy, zwany epoką obrzynaczy i przetapiaczy (Kipper- und Wipperzeit) miał właśnie nastąpić, czego bezpośrednią przyczyną była wojna trzydziestoletnia. Rzeczpospolita, jako duże państwo o kulejącym aparacie administracyjnym i ciągłych niepokojach wewnętrznych, była szczególnie podatna na przenikanie kiepskiego pieniądza z krajów ościennych, głównie niemieckich, przy jednoczesnej ucieczce stosunkowo dobrej monety rodzimej. Proceder emisji kiepskiego pieniądza imitującego monetę rodzimą, stanowiący formę nielegalnego "eksportu inflacji", nie był niczym nowym. Różni władcy próbowali tego zabiegu, stosunkowo łatwego w dobie powszechnego analfabetyzmu i mało czytelnych dla ich użytkowników systemów monetarnych opartych na pieniądzu kruszcowym: wystarczy wspomnieć półgroszki świdnickie Ludwika Jagiellończyka emitowane w latach 20. XVI w. Chociaż skłoniły one Zygmunta I do przeprowadzenia gruntownej reformy menniczej, która dała początek nowoczesnemu systemowi pieniężnemu Rzeczypospolitej, sporo czasu zajęło ich "uprzątnięcie" z obiegu, zwłaszcza że miały tendencję do wędrowania na wschód. Wróćmy jednak do dzisiejszego tematu. Napływ groszy Jana Zygmunta, dzięki polskim naciskom, udało się szybko powstrzymać. Jednocześnie mennica bydgoska, a zaraz po niej krakowska, odpowiedziała emisją półtoraków, od początku bitych w marnym srebrze próby 0,469 i lekkich (1,58g), a także - co widać na powyższym zdjęciu - niezbyt starannie wykonanych, i to pomimo użycia techniki walcowej (podobnie jak, między innymi, w przypadku ortów gdańskich).

Celem emisji była obsługa rynku pieniężnego głównie na obszarach przygranicznych. Półtoraki dość dobrze zadomowiły się w systemie menniczym Rzeczypospolitej, a ich emisje, choć nieregularne, występowały jeszcze w XVIII w. za panowania Sasów. Niemal przed rokiem publikowałem zresztą post poświęcony temu typowi monety z panowania Jana Kazimierza - mimo upływu niespełna pięćdziesięciu lat nominał na tamtym półtoraku to już 1/60 talara, co pokazuje skalę inflacji monety drobnej. Półtoraki znalazły swoje naśladownictwa w krajach ościennych - m.in. zaczął je bić wspomniany już Jan Zygmunt, po tym jak został księciem pruskim. Stosunkowo starannie wykonywane były stemple półtoragroszówek Rygi, bitych przez to miasto również po dostaniu się pod panowanie szwedzkie.

Przy okazji warto również wspomnieć o innym epizodzie menniczym z okresu rządów Zygmunta III: wkrótce po pierwszych emisjach półtoraków zakład krakowski wybił również monety trzykrajcarowe (trzykrucierzowe), nazywane niekiedy "czechami". Ich nominał odpowiada nominałowi półtoraka, wyrażonemu w należących do systemu pieniężnego państw habsburskich krajcarach. Miały one służyć temu samemu celowi co półtoraki, ograniczając zalew naszych ziem kiepską monetą obcą na obszarach przylegających do Śląska i Czech. Ta moneta bita była jedynie w latach 1615-1618, a na jej awersie widniał królewski wizerunek, dość podobny do popiersia z późnych emisji trojaków krakowskich.

Nie zaszkodzi raz jeszcze rzucić okiem na prezentowany okaz. Na awersie, oprócz wspomnianego już orła, umieszczono nominał w postaci liczby "3" - oznacza on trzykrotność półgrosza. Po obu stronach widnieją napisy otokowe z dość skróconą, ale czytelną tytulaturą królewską i określeniem typu monety. Na rewersie ponownie pojawia się nominał - tym razem wyrażony jako część talara (1/24) - wpisany w jabłko panowania, nad jabłkiem zaś skrócona data "14". W związku z inflacją już na początku nominał ten miał niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Na dole widnieje herb abdank Stanisława Warszyckiego, podskarbiego wielkiego koronnego w latach 1610-1616, o którym dowiadujemy się z dawnych kronik, że "był zasłużony w pokoju i w wojnie. Często brak pieniędzy publicznych w nagłych potrzebach sam zastępował" (Eustachy Marylski, Wspomnienia zgonu zasłużonych w Narodzie Polaków, Warszawa 1829, s. 167). Jeżeli tak faktycznie było, to postępowanie tego podskarbiego stanowiło wręcz przeciwieństwo działań co najmniej kilku innych podskarbich wielkich koronnych w naszej historii. Trzeba jednak mieć świadomość, o czym interesująco pisze Cywiński, że pożyczanie pieniędzy królom przez wysokich urzędników państwowych nie było bezinteresowne...

Na koniec, rzecz jasna, metryczka monety. Jak już wyżej wspomniałem, jej katalogowa masa to 1,58g, próba srebra 7,5-łutowa (0,469), zaś średnica wynosi 19mm. Chwaliłem się już także, że nie jest pospolita: w katalogu Kopickiego figuruje pod pozycją 828 ze stopniem rzadkości R4. Tyszkiewicz w swoim podręczniku wycenił ją ongiś na 4 marki niemieckie, co sugeruje, że kolekcjonersko jest równie wartościowa jak okazały, choć dość pospolity, talar Stanisława Augusta z 1788 r. Oczywiście jej rynkowa cena jest jednak wyraźnie niższa.

piątek, 23 stycznia 2015

Historii weneckiego grosza ciąg dalszy

Grosz wenecki Agostino Barbarigo

Jednym z tematów dotychczas pojawiających się na moim blogu była średniowieczna reforma groszowa. Na temat grubej monety srebrnej, wprowadzonej do europejskich systemów pieniężnych w epoce jesieni średniowiecza, pisałem m.in. w tym poście. Przypomnę krótko: w XIII w. stopniowo następują zmiany gospodarcze, społeczne i kulturalne na niektórych obszarach naszego kontynentu - początkowo w północnych Włoszech. Dochodzi do ożywienia ekonomicznego, rozwija się handel - jego wolumen i zasięg, odradza instytucja kredytu, praktycznie nie istniejąca w wiekach średnich. To powoduje przyspieszenie rozwoju gospodarczego. Nawet w filozofii czuć powiew zmian: św. Tomasz, czerpiąc ze spuścizny przyrodnika Arystotelesa, w obszar swoich zainteresowań włącza świat doczesny. Zaczyna panować przekonanie, że także ziemski padół jest godny poznawania, a może nawet - do pewnego stopnia - ulepszania.

Zmiany nie ominęły mennictwa. Rozwijający się handel wymuszał posługiwanie się większą ilością kruszcu. Dlatego miasta północnej Italii zaczęły emitować grubsze od średniowiecznych denarków monety srebrne. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym takim ośrodkiem, była właśnie Wenecja, która wybiła dwugramowe monety na awersie z wizerunkiem doży otrzymującego od patrona miasta, św. Marka, chorągiew, na rewersie zaś Chrystusa na majestacie. Wkrótce potem cięższy pieniądz zaczną bić inne ośrodki, również na północ i zachód od Alp, a z kolei Wenecja wprowadzi do obiegu złote dukaty (Florencja zaś, wkrótce potem - floreny). Tymczasem moją uwagę niedawno zwróciła aukcja na Allegro z groszem weneckim wybitym przeszło dwieście lat po monecie prezentowanej w wyżej przywołanym poście. Pomyślałem, że muszę ją mieć jako kontynuację zapoczątkowanej przez ten nadmorski ośrodek tradycji, zwłaszcza że spodziewałem się, że nie będzie to duże wyzwanie w wymiarze finansowym - na szczęście nie spotkało mnie rozczarowanie i moneta znalazła się w moim zbiorze. Oto ona:

AWERS: AUG BARBARIGO S M VENETI


REWERS: TIBI SOLI GLORIA

Od razu muszę przyznać, że nie jestem w żadnym razie znawcą historii Wenecji, i nie zdobyłem się na to, aby stać się nim przy okazji zdobycia poprzedniej, jak również obecnie omawianej monety. Mogę więc tylko na podstawie łatwo dostępnych źródeł (Wikipedia...) wyjaśnić, że pokazany tu numizmat wybito za panowania doży Agostina Barbarigo, który panował w latach 1486-1501, a więc w tym jakże ważnym okresie, w którym doszło do zakończenia rekonkwisty (zdobycie Grenady), Kolumb odkrył Amerykę, a w Rzeczypospolitej swoje panowanie kończył wielki król Kazimierz Jagiellończyk, po którym tron objął Jan Olbracht. Jest to już więc zdecydowanie inna epoka, niż ta, która zrodziła europejskie grosze - chociaż w Krakowie rytownicy stempli nadal jeszcze przez pewien czas będą używać gotyckich liter. Odnośnie samego doży mogę jedynie napisać, że za jego panowania Wenecja podbiła Cypr. O monecie zaś... cóż, przyznaję, że legendy nie są dla mnie w pełni czytelne - mam problem ze skrótami. Poza tym jest w miarę łatwo: na awersie widnieje tytuł i nazwisko doży, na rewersie zaś tekst religijny: "Tobie jednemu chwała", a więc apostrofa do Jezusa Chrystusa. Nie jest to sytuacja wyjątkowa - dość powszechnie sądzi się chociażby, że nazwa "dukat" wywodzi się od inskrypcji: "Sit tibi Christe datus quem tu regis iste ducatus", czyli "Tobie Chryste niech oddane będzie, to którym rządzisz księstwo" umieszczanej na tych złotych monetach.

Moneta pod względem metrycznym nie spodlała przez te dwa wieki emisji - przeciwnie, jest okazalsza (ok. 26mm) i cięższa (3,09g) od pierwowzoru. Znak, że rozwój mennictwa postępował, a Wenecję stać było na solidny pieniądz. Egzemplarz należy uznać za bardzo ładny, z (chyba, bo nigdy do końca nie wiadomo) starą patyną. Jedyny mankament to mocno wytarte oblicze Chrystusa - za to wizerunki św. Marka i doży zachowały się w stopniu satysfakcjonującym.

środa, 14 stycznia 2015

Ort koronny Jana Kazimierza 1659

Poprzednio było trochę o drobnicy, dlatego teraz dla równowagi proponuję zapoznać się z grubszym nominałem. Jeszcze przed Świętami wylicytowałem monetę typu i rocznika, które nie budzą większych emocji wśród zbieraczy. Orty koronne biły mennice w Krakowie, Bydgoszczy i Wschowie praktycznie przez całe tragiczne dla Rzeczypospolitej lata 50 XVII w. Brakuje im uroku ortów miejskich z Torunia i Gdańska, nie są też poszukiwane dla swojej rzadkości, jak ma to miejsce w przypadku ortów emitowanych we Lwowie w stworzonej ad hoc i działającej w latach 1656-57 mennicy w okresie szwedzkiej okupacji. Oczywiście zdarzają się rzadsze typy i roczniki, ale dominują jednak wśród nich monety pospolite, niespecjalnie piękne i uzyskujące zazwyczaj na rynku kolekcjonerskim bardzo umiarkowane ceny, jeśli porównać je z wartością wcześniej wymienionych ortów miejskich. Na prezentowany poniżej egzemplarz zwróciłem jednak uwagę. Chociaż jego stan zachowania nie jest zbyt wysoki, fakt zużycia obiegiem nie budzi wątpliwości, widać uderzenia na rancie, wadę bicia na awersie i sporo brudu, szczególnie na rewersie, numizmat mimo wszystko sprawia wrażenie wyraźnie ponadprzeciętnego. Albo to zasługa stosunkowo krótkiej obecności w obrocie, albo "świeżego" stempla, którym wybito monetę, albo - być może - obu tych czynników. Szczęśliwie relief jest nieźle zachowany, zwłaszcza zaś to, co w szczególnie dużym stopniu wpływa na odbiór monety: popiersie króla - z licznymi detalami (nieźle przedstawione włosy, faktura szat, korona i order Złotego Runa), których trudno doszukać się na większości innych egzemplarzy. Oto i on:

AWERS: JAN KAZIMIERZ Z BOŻEJ ŁASKI KRÓL POLSKI I SZWECJI WIELKI KSIĄŻĘ...(!)


REWERS: MONETA SREBRNA KRÓLESTWA POLSKIEGO 1659


Od razu zwróciłem uwagę na legendę awersu - rytownik stempla chyba nie rozplanował zawczasu napisu, gdyż nie zmieściło się "L" w skrócie tytulatury monarchy. Mamy więc wielkiego księcia nie wiadomo czego; zazwyczaj należałoby oczekiwać zresztą w tym miejscu aż trzech liter (LRP - odnoszących się do Litwy, Rusi i Prus). Przyjrzyjmy się oznaczeniom menniczym na rewersie. Moneta należy do dość popularnego wariantu z herbem Wieniawa podskarbiego wielkiego koronnego Bogusława Leszczyńskiego i inicjałami TLB Tytusa Liwiusza Boratiniego, dzierżawcy mennicy krakowskiej (więcej o tym jegomościu można przeczytać tutaj). Lekki posmak rzadkości dodaje temu wariantowi spotykana ze stosunkowo mniejszą częstotliwością odmiana legendy rewersu (ściśle jej fragment "REG.POLO"). Z tego samego roku pochodzą już monety posiadające herb Ślepowron nowego podskarbiego Jana Kazimierza Krasińskiego, wybite po tym, jak słynący z korupcji i współpracy ze Szwedami Leszczyński zmarł.

Prezentowany ort, wybity w mennicy krakowskiej, figurujący w katalogu Kopickiego pod pozycją 1766, u Kamińskiego i Kurpiewskiego zaś - ze stopniem rzadkości R1 - pod numerem 435, posiada średnicę 30mm i katalogową wagę 6,31g srebra próby 10-łutowej (0,625). Wcześniejsze monety tego typu z lat 1651-1652 bito jeszcze podług ordynacji menniczej z 1650 r. w znacznie lepszym srebrze próby 14-łutowej (0,875). Jednakże ciągłe problemy ekonomiczne i brak kruszcu zmuszały do ciągłego pogarszania jakości pieniądza - już za chwilę pojawią się w obiegu niesławne tymfy (zawsze odczuwam pewien dysonans, gdy widzę je w katalogach aukcyjnych, porządkowanych zazwyczaj wartością nominalną monet, przed pięknymi ortami toruńskimi z tej epoki) oraz boratynki.