poniedziałek, 9 czerwca 2014

Brakteat biskupa Hartmanna Augsburg

Tym razem numizmat nietypowy na tle reszty mojego zbioru. Jednak monety spoza kręgu moich zwyczajnych zainteresowań zdarzały się już w przeszłości, mam więc nadzieję, że Czytelnicy nie będą nadmiernie zszokowani. Czemu zdecydowałem się na nabycie do kolekcji jednostronnego denara wybitego między 1250 i 1286 r. w Augsburgu? Przyczyn jest kilka. W ostatnią sobotę odbyła się 57. stacjonarna aukcja WCN. Przyznam, że w katalogu nie znalazłem tym razu zbyt wielu interesujących mnie pozycji, które byłyby do zdobycia przy moim skromnym budżecie. Oczywiście było sporo interesujących trojaków Zygmunta III, w tym również te na moją kieszeń. Niestety szerzy się dziwna plaga: wystawianych jest coraz więcej monet, zwłaszcza trzygroszówek z XVI i XVII w., z "tęczową patyną". Porównałem sytuację z tą z 44. aukcji (jesień 2010), pierwszej, w której brałem udział. Nie było na niej licytowanej ani jednej barwnej monety trzygroszowej. To już nie może być przypadek: wystawiane są patynowane sztucznie w celu poprawy (?) estetyki numizmaty. Problemem zaczyna być znalezienie egzemplarzy w ten sposób nieuatrakcyjnionych. Ja powiedziałem "dość", przez co pozbawiłem się możliwości zdobycia kilku interesujących typów.

W przypadku innych "kandydatek" do mojej kolekcji również nie osiągnąłem sukcesu - przebicia interesujących mnie pozycji były zbyt wysokie i rezygnowałem z walki. Został brakteat, który prezentuję na zdjęciu. Od dawna ciekawiło mnie, jak takie cudo, będące oryginalnym wytworem kultury europejskiego średniowiecza, wygląda na żywo. Ciekawość została zaspokojona, a wrażenia są bardzo pozytywne:




O samej postaci emitenta nie chcę się nadmiernie rozpisywać, zresztą niewiele o nim wiem. Biskup Hartmann sprawował swój urząd w Augsburgu w latach 1248-86. Pochodził ze szwabskiego rodu Dillingen. I to niech wystarczy za wzmiankę o nim. Natomiast warto wspomnieć w kilku słowach o prezentowanym typie monety. Mennictwo średniowieczne opierało się na systemie wprowadzonym przez Karola Wielkiego. Przez kilka stuleci praktycznie jedynym typem monety był denar - nazwę przejęto z tradycji starożytnego Rzymu. W krajach niemieckojęzycznych obowiązywał termin "pfenig", od którego wywodzi się nasz "pieniądz".

Nie oznacza to, że monometaliczne systemy pieniężne oparte na jednym nominale były czymś statycznym i niezmiennym. Niestety, ich dynamika miała głównie negatywny wymiar. Ograniczone zasoby kruszcu i permanentna stagnacja gospodarcza - bez instytucji kredytu, niedopuszczalnej za sprawą średniowiecznej katolickiej etyki gospodarczej, nie ma mowy o inwestycjach; bez inwestycji nie ma rozwoju, jak wiemy co najmniej od czasów Keynesa (a zapewne znacznie dłużej) - sprawiały, że kolejne emisje władców miały tendencję do spadku zawartości kruszcu. Monety stawały się coraz lżejsze i mniejsze albo obniżano w nich zawartość srebra. Ten swoisty podatek inflacyjny, który w Polsce najostrzej wystąpił za panowania Mieszka Starego, przeprowadzającego "odnawianie monety" być może nawet trzy razy w roku, przy stałym obniżaniu ich wartości, również stanowił hamulec rozwoju ekonomicznego. Gruby pieniądz na potrzeby handlu dalekosiężnego nie istniał, nie był zresztą potrzebny: handel występował w bardzo ograniczonym zakresie, a miasta i drobne organizmy polityczne były praktycznie autarkiczne.

Ciągłe obniżanie masy monet miało swoje fizyczne ograniczenia. W XII w. ktoś wpadł na pomysł, żeby wybijać monety jednostronnie, z użyciem jednego stempla, na bardzo cienkiej blaszce. Nadal nazywano je denarami, dopiero w czasach nowożytnych popularność zyskał termin "brakteat", od łacińskiego słowa "bractea" = cienka blaszka. Zabieg ten umożliwił znaczne zwiększenie rozmiarów monety przy zachowaniu małej wagi - a to przyczyniło się do rozwoju bardziej urozmaiconych przedstawień. Są wśród nich, obok postaci duchownych i władców (w zbroi lub majestacie), także m.in. elementy architektoniczne, a także rozmaite herby. Nie były to jednak pieniądze trwałe - szybko ulegały zużyciu, pękały, sklejały się w sakiewce. Zaczęto więc wybijać je tworząc wydatny wałek wzdłuż obrzeża - co usztywniało blaszkę i sprawiało, że była znacznie bardziej wytrzymała. Tak jest i w przypadku mojego egzemplarza. Nieduże pieniążki z bardzo grubym wybrzuszeniem nazwano wręcz brakteatami guziczkowymi.

Na prezentowanej monetce widzimy biskupa z pastorałem po lewej stronie. Po stronie prawej skrzydło (chyba nienależące do biskupa...). "Kreska" wizerunku jest charakterystyczna dla tego typu numizmatów - rytownicy stempli nie dysponowali najwyraźniej zbyt precyzyjnymi narzędziami. Brakteat ma ok. 22 mm średnicy, a więc jest minimalnie większy niż przeciętny trojak z czasów Zygmunta III. Jego masa to zaledwie 0,77g.

***

Epilog ;-)

Wkrótce będzie druga moneta! Trojak Batorego wylicytowany na Allegro dzień po aukcji WCN, bez "kolorków" i w rozsądnej cenie. Od dawna czatowałem na ten typ - jest to więc miłe dopełnienie letniej aukcji stacjonarnej. Najpóźniej pojutrze powinien pojawić się poświęcony mu wpis. Zapraszam!

2 komentarze:

Martin pisze...

Witam, bardzo ciekawy wpis, też zwróciłem uwagę na dosyć charakterystyczną patynę na ostatnich aukcjach (na aukcji 56 też znalazło się parę sztuk kolorowych trojaków). Zastanawiałem się jaka może być przyczyna tego stanu rzeczy... Być może jest to skutek nieodpowiedniego przechowywania monet, w nieodpowiednich warunkach?(jedna kolekcja?) bądź wyczyszczenia trojaka jakąś chemią, która po jakimś czasie "pokazała" swoje oblicze.
Przyznam że rynek obserwuje od jakiegoś czasu, jako że pierwszą aukcje WCN-u w której brałem udział była A40 2009r.
Też lubuje się w starej patynie, także takie monety staram się omijać szerokim łukiem.

Gratuluje zakupu i strony,
Pozdrawiam.

Maciek pisze...

Dziękuję za miły komentarz. Moja hipoteza jest taka, że przynajmniej część tych kolorowo spatynowanych monet jest celowo poddawana działaniu jakiejś chemii...